Category Archives: Wiersze dla dzieci

Sny

Są sny z nosami

sny nosy
i sny z uszami,

sny uszy
sny, które płyną,

sny statek
sny, które słyną,

sny obraz

sny, co zjeżdżają,

sny porecz
sny, co udają,

sny cyrk
a czasem także
sny, co spadają.

sny spadochron

Niektóre myślą,
że mają brody,

sny aniol
inne kochają
zimę i lody!

sny balwan

Są sny skaczące
w rytm rock-and-rolla

sny scena
I te, co łypią
spod parasola.

sny spacer

Z przedziwnych przyczyn
są sny o niczym,
Lub — też się zdarza —
O wszystkim naraz!

A czasem nawet
Bywa też, że
Skądś się przyplączą
Sny strasznie złe.

sny strach

Lecz ja je wszystkie
Kocham tak samo
Sny, które miękko
Tulą mnie na noc.

sny koniec

Pokłóciły się raz buty

Pokłóciły się raz buty o to
Która para więcej chodzi piechotą.
Aż zatrzęsła się szafa cała
Tak się prześcigały w samopochwałach.

— My — zatupały letnie sandały —
Cały dzień razem z dziećmi biegamy.
Za piłką, po trawie, po łące
Przez wszystkie letnie miesiące.

— Za to my — wypięły język adidasy —
Maszerujemy jesienią do klasy
Po lekcjach wracamy na podwórka
A wieczorem wyprowadzamy Burka.

— Hola, hola, panowie i panie —
Zakaszlały buty futrzane
— My na sankach i lodzie całą zimę
Odmrażamy podeszwy i szyje.

Na to zaszurał kapeć w kącie:
— To ja mam najwięcej na koncie!
Te niekończące się marsze po domu
Z łazienki do kuchni, sypialni, salonu…

Nie chciałbym się chwalić, lecz…
— Ty? — zakpił narciarski but — A fe!
Chwalipięta z materiału! Popatrz sobie
Na mnie. Ja to się narobię!

— Akurat! To się w głowie nie mieści! —
Mokasyn aż tupnął ze złości
— To ja, ja tutaj mam specjalne względy!
— Po moim trupie! — klapnął klapek wstrząśnięty.

— Patrzcie ich – pisnęły lakierki —
To już wcale nie są małe przepierki
Skoro nawet kapcie mają głos
To my też powiemy co jest co!

Tylko kalosze oparte o ścianę milczały
Oj, głupi ten naród buci, myślały.
Po co krzyczeć kto, ile i kiedy
Wcześniej czy później

Gdy się przedrzemy, porwiemy,
Gdy wyjdą na wierzch zęby i zręby
Wszyscy skończymy jak leci
W tym samym koszu na śmieci.

Świąteczny gość

Wszedł przez balkon.
Strząsnął z siebie śnieg, siadł na kanapie.
Chciał coś zjeść, więc daliśmy mu czekoladę,
Świeżo upieczony sernik i trzy paczki ciastek.
Wprost nie można się było na niego napatrzeć!
Był wytworny, był dokładnie taki
Jak na obrazkach w książce z bajkografii!

Jaki był?
Naturalnie, cały biały był przecież!
(tylko żółte paltko miał na grzbiecie,
na głowie cylinder zielony,
na nogach w kratkę kalesony,
skarpetki w brązowe paski
i kalosze różowe na obcasie płaskim)

Weź jeszcze cukierki z choinki, będziesz miał na potem!
Wsunęliśmy mu je do łapy, gdy ruszał z powrotem.

Dopiero głos mamy wyrwał nas z balkonu.
Niech się nie wydaje nikomu,
że to obżarstwo ujdzie mu na sucho!
Wołała, raczej rozeźlona.
I jeszcze, że kto to widział
Wystawać w mróz po balkonach!

Mamo, mamo, ale czy ty nie widzisz na śniegu
tych śladów?
Przecież tu był przed chwilą
Polarny dinozaur!
Polarny dinozaur prosto z końca świata,
My go tylko gościliśmy, czym chata bogata!

Salon mody i urody

Wie to dobrze każda zmora,
że noc to najlepsza pora,
by w księżyca świetle mglistym
w ręce oddać się stylisty.
Pan stylista z wdziękiem sporym
zmieni zmory
w superzmory!
(zmorom przecież też zależy
by wyglądać jak należy!)

Jednej stapiruje loki, aż wystrzelą pod obłoki,
Innej szpony tak naostrzy, by pokłuła wszystkich gości,
Jeszcze innej twarz upiększy sadzą jej malując zęby,
Lub na czole po kolei pięć brodawek jej naklei.
Prawie każdej nożyczkami potnie suknię z falbanami,
Aby mogły straszyć zmory powiewając łachmanami.

Gdy zaś każda chętna zmora
już zmieniona jest w potwora
wtedy cienie z mojej ściany
odlatują w świat nieznany,
pusta robi się ulica,
wszystko znika,
ja zasypiam.

Szkoła manier dla smoków

Przy naszej ulicy od zeszłego roku
działa szkoła manier specjalnie dla smoków.

Zapisać się może ten, kto tylko chce,
my każdego smoka nauczymy, że:

1. Nie żłopie się z rzeki, nie je prostu z drzewa,
warto znać obsługę kubka i talerza.

2. Nie łyka się z miejsca barana ni wołu,
wpierw się myje łapy i siada do stołu.

3. Zanim się królewnę schrupie wraz z odzieniem
trzeba spytać króla czy da pozwolenie.
(to samo się tyczy walecznych rycerzy
książąt, dżentelmenów i zwykłych żołnierzy)

4. Mniejszą na swój widok smok wywoła trwogę
jeśli się umyje zanim ruszy w drogę.

5. Każda zaś smoczyca zamieni się w „lejdi”
wkładając na siebie trochę biżuterii.

6. I pod żadnym, ale żadnym to pozorem
nie sika się nigdy nikomu na głowę.
(Sprzedajemy w naszym sklepiku w tym roku
nocniki w rozmiarach specjalnie dla smoków).

Szkoła ma na koncie wielu absolwentów
dziś miłych mieszkańców wszystkich kontynentów.
Są wszędzie – prócz legend i, rzecz jasna, bajek,
Gdzie nikt nie zatrudnia smoków z wychowaniem.

Ohyda Maurycy

Dziś gościem specjalnym na naszej ulicy
jest mistrz z Paskud Wielkich
Ohyda Maurycy.

Pan piekarz Ohyda przyjechał tu w gości,
by dać pokaz swoich
niezwykłych zdolności.

Wpierw placek sporządzi: ze świeżych, mielonych
glist obłych i ropuch
leciutko solonych.

Na placek da przecier ze świeżej pokrzywy
z dodatkiem zapachu
ze spleśniałej ryby.

A na to warstwami: śluz z nogi ślimaka,
suszony muchomor,
kawałek prusaka,

Kurzajki i piegi z policzków czarownic,
Pół kilo larw błotnych
i pół kilo dżdżownic.

To wszystko posypie startym małpim móżdżkiem
Po czym do piecyka
wstawi na minutkę.

To co, moi mili, może skosztujecie?
Drugiej takiej pizzy
w świecie nie znajdziecie!

Sekrecik

Jak świat długi wzdłuż i szeroki wszerz,
jak daleko sięga pamięcią nasza ulica,
rodzice twierdzą, że spokojnie obyliby się bez
tego typu dodatków do swojego życia:

– zeschłych liści w kieszeniach (oni ich tam nie wkładali)
– portretu słoniojelenia (kredką na ścianie w sypialni)
– kopania w dziurach (od nosa)
– kul z balonówek (we włosach)
– łap, co na lustrach zostają
– butów, co błotem spływają
– dziur, plam, zadrapań (wiecznych)
– skarbów (znaczy się śmieci)
– i kawałów o kózce Reni (to ta, co nasiusiała do wiadra w sieni, lecz babcia z kubkiem przybyła i hm, wypiła …)

Ale zdradzę wam jeden sekrecik:
twierdzą również, że nie mogliby
żyć bez swoich dzieci…

Pomysł z balonami

Nie pamiętam kto wpadł na ten pomysł,
by przywiązać do ulicy balony.

Najpierw drgnęła nieśmiało, niepewna
czy się może od ziemi oderwać.

Poklepaliśmy ją po chodniku.
Grzbiet wygięła jak lampart do skoku
i … jak strzała pomknęła do góry.

Po minucie przebijaliśmy chmury,
po dwóch pożegnaliśmy Ziemię,
a ulica wciąż rwała przed siebie!

Już minęliśmy Księżyc, już Jowisz
meteorów deszcz kolorowy,
a ulica wciąż wyżej, wciąż dalej
unosiła nas z sobą w nieznane.

Między słońca …
… płaskie jak talerz,
i planety …
… cienkie jak palec,
i świetliste …
… kołdry galaktyk,
i tańczący …
… rój konstelacji.

Wtem nad nami, znienacka (o rety!)
pojawiała się paszcza komety.
Zębiskami błysnęła, kłapnęła
i balony jak śliwki połknęła!

Co za szczęście, że do walizki
zabraliśmy spadochron i gwizdki.
Spadam! Spadam! — gwizdała ulica
całą drogę już od Księżyca.

Trochę trzęsło gdy lądowała
lecz to chyba jest rzecz zrozumiała.

Jutro znowu wpadniemy na pomysł,
by przywiązać do ulicy balony.

Oferta specjalna

Drodzy sąsiedzi z naszej ulicy
oto przyjechał dziś ze stolicy
ktoś wyjątkowy: zwie się Piotr Koniec
i futerały szyje na słonie.

Taki futerał jest, mili moi
po prostu sprzętem niezastąpionym.

Po pierwsze można w nim trzymać rzeczy,
których gdzie indziej nie da się zmieścić:
parowóz, windę, hol z fortepianem,
a jeszcze miejsca mnóstwo zostanie.

Jeśli wypełnić futerał błotem
dla dinozaura może być hotel.
A jeśli wodą z morskiej głębiny
można hodować w nim wieloryby.

Kto nazbyt mały metraż ma w bloku
ten dodatkowy zyskuje pokój!
(bardzo ustawny oraz przenośny
świetny, by zamknąć niechcianych gości).

Jak w futerale przenosić słonia,
Sprawa w instrukcji jest wyjaśniona.

Komu więc, komu? Kto kupi cztery
Dostanie gratis dwa renifery!

Odwiedziny

Naszą ulicę co dzień rano
odwiedza pewien brontozaur.

Myśli, że nikt nic o tym nie wie
jak zatrzymuje się przy drzewie,
plotkuje z wroną o pogodzie,
próbuje stać na jednej nodze,
kopie łopatą w piaskownicy,
babek postawi z sześć — z miednicy,
to do komina zajrzy sobie
anteną drapiąc się po brodzie,
to zje ze smakiem trawnik cały,
a przy tym taki jest wspaniały,
że zanim ruszy w świat daleki
zmiecie ogonem wszystkie śmieci.
Cieszą się ludzie na ulicy
Że tak jest czysto w okolicy…

Szepnąć im z cicha to i owo?
Nie, niechże sami ruszą głową!