Pomysł z balonami

Nie pamiętam kto wpadł na ten pomysł,
by przywiązać do ulicy balony.

Najpierw drgnęła nieśmiało, niepewna
czy się może od ziemi oderwać.

Poklepaliśmy ją po chodniku.
Grzbiet wygięła jak lampart do skoku
i … jak strzała pomknęła do góry.

Po minucie przebijaliśmy chmury,
po dwóch pożegnaliśmy Ziemię,
a ulica wciąż rwała przed siebie!

Już minęliśmy Księżyc, już Jowisz
meteorów deszcz kolorowy,
a ulica wciąż wyżej, wciąż dalej
unosiła nas z sobą w nieznane.

Między słońca …
… płaskie jak talerz,
i planety …
… cienkie jak palec,
i świetliste …
… kołdry galaktyk,
i tańczący …
… rój konstelacji.

Wtem nad nami, znienacka (o rety!)
pojawiała się paszcza komety.
Zębiskami błysnęła, kłapnęła
i balony jak śliwki połknęła!

Co za szczęście, że do walizki
zabraliśmy spadochron i gwizdki.
Spadam! Spadam! — gwizdała ulica
całą drogę już od Księżyca.

Trochę trzęsło gdy lądowała
lecz to chyba jest rzecz zrozumiała.

Jutro znowu wpadniemy na pomysł,
by przywiązać do ulicy balony.