Author Archives: eliza

Książki

Maja Orety – Nowość! Powieść dla dzieci w wieku lat 8+, wydawnictwo Literatura, maj 2020 r.

Maja Orety

Kreacja, powieść obyczajowa, wydawnictwo Literatura Inspiruje, luty 2017 r. Książka zdobyła główną nagrodę jury w plebiscycie portalu granice.pl na najlepszą książkę roku 2017 r.

Kreacja

Fragmentów “Kreacji” czytanych przez Autorkę można posłuchać TUTAJ.

Amerykańskie wstrząsyksiążka publicystyczna o Ameryce, Wydawnictwo Von Borowiecky, 2016 r.

Image result for amerykańskie wstrząsy książka

Inne:

Przygody z alfabetem, Exlibris 2002

Amerykański peryskop, QLCO 2004

Dom  naszych marzeń, Zysk i s-ka 2008

Czas od dzielenia, Nowy Swiat 2006

Zbędnik inteligenta, Nowy Swiat 2008

Odziedziczona rewolucja, Prószyński i s-ka 2009

Teren nieogrodzony

26 IV 2014 TN:  Z zapisków, których nie znajdziecie na Fejsie
20 IV 2014 TN: Wielkanocne zmarszczki na materii świata
13 IV 2014 TN: Opowieść o zielonej kanapie
22 III TN: Polskie braterstwo penisa
30 III 2014 TN: Fajitas
14 III 2014 TN: Kwiatek dla niewidzialnej
10 III 2014 TN: Cena miłości
24 II 2014 TN: Przedoskarowe refleksje, czyli oby nam się!
15 II 2014 TN: Tacy sami choć wcale i co z tym zrobić
1 II 2014 TN: Fitness filozofia
31 I 2014 TN: Szycie przez życie

 

Sny

Są sny z nosami

sny nosy
i sny z uszami,

sny uszy
sny, które płyną,

sny statek
sny, które słyną,

sny obraz

sny, co zjeżdżają,

sny porecz
sny, co udają,

sny cyrk
a czasem także
sny, co spadają.

sny spadochron

Niektóre myślą,
że mają brody,

sny aniol
inne kochają
zimę i lody!

sny balwan

Są sny skaczące
w rytm rock-and-rolla

sny scena
I te, co łypią
spod parasola.

sny spacer

Z przedziwnych przyczyn
są sny o niczym,
Lub — też się zdarza —
O wszystkim naraz!

A czasem nawet
Bywa też, że
Skądś się przyplączą
Sny strasznie złe.

sny strach

Lecz ja je wszystkie
Kocham tak samo
Sny, które miękko
Tulą mnie na noc.

sny koniec

Po co są sny

— Pamiętasz, jak pytałaś mnie niedawno po co człowiekowi są sny? 

— No — odpowiada zwięźle Ania. — Tylko, że mi nie odpowiedziałaś. Dowiedziałaś się już? 

— Nie tyle dowiedziałam się, co … — szukam odpowiedniego słowa  — raczej to sobie przemyślałam. Myślę, że możemy do tego tematu wrócić.

 — No to wróćmy — zgadza się Ania. — A potem ja też ci powiem, co ja sobie prze…prze…

… p r z e m y ś l i ł a m!   

— Nie mogę się doczekać!

 

— A gdy słońce schodzi z nieba, to gdzie wtedy idzie? – pytała mamę mała Natalia przy kolacji.

— Idzie do swojego domku, za horyzont – odpowiadała mama, sprzątając ze stołu talerze i zbierając z obrusa okruchy chleba.

— A czy ty wiesz jak ten domek wygląda? – nie ustępowała Natalia wychylając z łazienki buzię umazaną pastą do zębów.

— Wiem.  Prowadzi do niego wąska ścieżka utkana z tęczy.  Po obu jej stronach rośnie soczysta zielona trawa i mnóstwo żółtych mleczów.  Domek ten należy do kogoś, kto najbardziej na świecie lubi kolor złoty, zbudowany więc jest ze złotej cegły. Nie jest wielki, ale jest wygodny i przede wszystkim bardzo jasny. Ma mnóstwo okien ze złotymi okiennicami i drzwi ze złotymi klamkami. Złoty jest również komin i tapety w sypialni. Nad złotym łóżkiem zawieszony jest zwiewny, pomarańczowo-czerwony baldachim z przezroczystego materiału.  A na nocnym stoliku obok lampki stoi wazon z białymi i czerwonymi tulipanami.

— Jakie to piękne! – westchnęła Natalia mocując się z piżamą, którą właśnie próbowała wciągnąć przez głowę. – A co słońce widzi gdy wygląda przez okno?

— Widzi swój wspaniały ogród. Sad z drzewami owocowymi, różane klomby, rządki nasturcji i madrygałek ciągnące się wśród ogrodowych alejek.  Widzi altankę obrośniętą bluszczem, a nad nią ogromny, rozłożysty dąb. Obok altanki stoi fontanna w kształcie konewki, z której tryskają wesołe strumienie wody.

— A co słońce robi, gdy schodzi wieczorem z nieba i przychodzi do tego domku? – Natalia, otulona przez mamę żółtą kołderką ziewnęła i potarła rękami oczy.

— A jak myślisz? Co robi każdy, kto wraca do domu po skończonym dniu pracy?

— Je kolację, myje się i idzie spać? – zgadła Natalia.

— No właśnie – pokiwała głową mama. –  Słońce też musi odpocząć i nabrać sił na następny dzień.  Wyobrażasz sobie co by się działo gdyby ze zmęczenia nie miało siły świecić? Jaki wszędzie zapanowałby chaos? Być może w pierwszej chwili na ratunek ruszyłby mu księżyc, ale przecież księżyc też nie może pracować bez przerwy.  On też ma swój domek, gdzie odpoczywa.  Co rano, gdy schodzi z nieba, idzie właśnie do tego domku….

— ….za horyzont. I ten domek zbudowany jest ze srebrnych cegieł, i ma srebrny też komin, i tapetę w sypialni, i…. – mamrotała coraz bardziej senna Natalia – Mamusiu, ale skąd ty to wszystko wiesz?

— Skąd ja to wszystko wiem? – mama uniosła w górę brwi i przez chwilę się zastanawiała.  – Bo gdy byłam małą dziewczynką, taką jak ty to …

Ale Natalia już nie słyszała odpowiedzi. Przewróciła się na bok, wsunęła pod policzek obie dłonie, a przez jej wpółotwarte usta zaczął wydobywać się głęboki, miarowy oddech.

Mama położyła swoją głowę na jej poduszce i pocałowała w ucho.

— Bo gdy byłam małą dziewczynką, taką jak ty, przydarzyła mi się najdziwniejsza przygoda w życiu.  Pewnego dnia przyszło do mnie w odwiedziny słońce i zabrało mnie do swego domu. Poprowadziło tęczową alejką, pokazało złoty komin i błyszczące tapety na ścianach.  Nie pamiętam tylko jakie kwiaty stały na nocnej szafce, więc wymyśliłam, że były to tulipany.  Wszystko inne jest jednak prawdziwe – mama uśmiechnęła się do śpiącej córeczki i zgasiła nocną lampkę.

Przez szczelinę w zasuniętych zasłonach na kołderkę Natalii padał jasny pasek srebrnego światła.  Bez wątpienia to właśnie jest ścieżka, po której wbiega się na niebo, żeby odwiedzić słońce, księżyc, chmury, gwiazdy, zobaczyć co tylko się chce. Po to właśnie są sny, żeby w nich wszystko zobaczyć, nawet to, co niewidzialne i niemożliwe — pomyślała mama i już bardzo cicho domknęła za sobą drzwi.

 

Ania patrzy na mnie przez chwilę bez słowa, ale na jej twarzy z wolna wykwita wielki uśmiech.

— To niesamowite! Wyobraź sobie, że ja myślę dokładnie tak samo jak ty!

 

Co się stało, gdy mama ukryła się w szafie

To nie był dobry dzień.

Za oknem żar wciąż lał się z nieba, choć był już wieczór, zaś od upałów Mamę zawsze bolała głowa.

 

— O, to zupełnie jak ciebie — zauważa Ania. — Czy w takim razie to będzie bajka o tym, jak chora mama idzie się położyć, a dzieci mogą w tym czasie robić co chcą? I w związku z tym mają jakieś niesamowite przygody?

— Tym razem to nie dzieci będą miały przygody … — zaczynam, a Ania wpada mi w słowo.

— O! To już nic więcej mi na razie nie mów. Opowiadaj!     

 

Dom wyglądał jakby przeszedł po nim huragan, choć Mama jeszcze rano prosiła, by pomóc jej w sprzątaniu.

W zlewie czekała wieża naczyń do mycia i nikt tego nie zauważał, oprócz, rzecz jasna, Mamy. Nie przeszkadzało to jednak  nikomu, by ze wszystkich stron wołać:

— Mamo! Gdzie jest mój piesek na sznurku?

— Mamo, Kaśka poplamiła mój zeszyt od matematyki!

— Małgosiu, czy ja mam jeszcze jakieś czyste koszule? Muszą się w coś ubrać na jutrzejsze zebranie!

Nic, tylko mamo to, mamo tamto. A na dodatek w kolumnach cyferek w pracy Mamy zgubiły się trzy złote i Mama nie miała wyjścia, tylko przytargać te kolumny do domu, żeby do jutra rana jakoś te trzy złote odnaleźć.

 

— Nie, nie podoba mi się — Ania znów mi przerywa. — Wcale nie brzmi jak bajka, tylko jak opis naszego domu. 

— Nic na to nie poradzę, że ten dom z bajki jest taki sam jak nasz. 

— Ale ja chcę, żeby to była fajna bajka, a nie taka, w której ty się denerwujesz i zarządzasz generalne porządki! —  Ania chmurzy się jeszcze bardziej i na znak protestu wydyma usteczka. 

Zastanawiam się przez chwilę.

— Wiesz co? Chyba da się coś zrobić. A jeśli bajka ci się spodoba, to jutro zamienimy się rolami i ty mi przeczytasz którąś z bajek z tej nowej kolekcji od babci. 

Ania dopiero uczy się czytać i, prawdę mówiąc, często szuka wymówki, by nie ćwiczyć na głos.  Dziś jednak wprawia mnie w osłupienie.

— Tej z elfami? Zgoda! — woła od razu. — Coś mi się zdaje, że i tak ty mi ją będziesz czytać.

— To się jeszcze okaże — odpowiadam dumnie i czuję się jak rycerz, który przyjął wyzwanie na pojedynek. 

 

Podnosząc z podłogi w pokoju dzieci mokry ręcznik Mama zatrzymała się koło szafy. Czuła, że zbiera się jej na płacz. Tak bardzo, bardzo chciała, by właśnie w tej chwili ktoś uratował ją od talerzy, bałaganu, deski do prasowania, a zwłaszcza od nieludzko długich kolumn z gubiącymi się w nich pieniędzmi.

Znieruchomiała na moment nasłuchując, czy skądś nie nadciąga ratunek, np. kowboj na koniu, Baba Jaga na miotle, a choćby tylko i kot w butach swoją kradzioną karetą. Niestety, odpowiedziała jej cisza, nie licząc, oczywiście, wciąż przekrzykujących się między sobą członków rodziny.

Mamie wpadł do głowy inny pomysł. Obejrzała się, czy nikt jej nie widzi, uchyliła drzwi od szafy i niczym kot czmyhnęła do środka.

Ogarnął ją tam błogi chłód i całkowita ciemność. Posiedziała kilka długich, przyjemnych chwil, po czym wymacała w kącie latarkę. Wiedziała że tam będzie, bo sama ją tam położyła, by w razie awarii prądu nie szukać po całym domu. Pstryknęła włącznikiem.

Znów zrobiło się jasno, a Mama z ciekawością rozglądała się wokół. Odkryła, że siedzi wśród cekinów, ścinków kolorowej bibułki i błyszczących koralików.  Z naprzeciwka spozierały na nią wieże zamku z tektury pomalowanej na czerwono, a nad nimi, niczym wielkie słońce, puszyła się powieszona na gwoździku żółta czapka z włóczki.

Mam podziwiała to wszystko w niemym zachwycie.  Nie przypuszczała, że w szafie może być tak …pięknie! Bajkowo! Jeszcze chwilę temu czuła się zmęczona i zrezygnowana, a teraz miała wrażenie, jakby u ramion nagle wyrosły jej skrzydła, a w płucach przybyło powietrza do oddychania. I czy się jej tylko wydaje, czy przestrzeń wokół naprawdę zaczyna rosnąć, bibułka pachnie jak trawa, a cekiny i koraliki to krople rosy drżące na kwiatowych główkach? Nie myliła się. Wokół niej rozciągała się najpiękniejszej łąka na świecie. 

— Tu jesteś! Uff, jak dobrze, że cię w końcu znalazłam! Prędko, prędko nie mamy chwili do stracenia! — coś pisnęło Mamie za plecami i jakaś niewidzialna siła poderwała Mamę … do lotu!

Wciąż nie wiedząc, co się z nią właściwie dzieje, Mama szybowała między chmurami w kierunku wielkiego zamku z czerwonej cegły majaczącego w oddali. Gdy znalazła się blisko okna na wieży wtedy siła, które unosiła ją w powietrzu, zaczęła słabnąć i Mama wylądowała na parapecie z nogami przewieszonymi do środka komnaty. Obok niej plasnęła właścicielka piskliwego głosu. Była to chudziutka dziewczynka ze spiczastymi uszami i parą niezwykle pięknych, tęczowych skrzydeł u ramion. Mama przypomniała sobie, że gdzieś już takie widziała. No przecież — w książce z bajkami Ani. Kto by pomyślał, elfinki istnieją naprawdę!

— Nasza królowa umiera! – przemówiła tymczasem elfinka swoim cieniutkim głosikiem. Mama wytrzeszczyła ze zdumienia oczy, ale dziewczynka ciągnęła dalej — Troll Piratrol zakradł się w nocy do zamku i zamienił królewskie flakony z perfumami. Biedna królowa nic nie zauważyła i spryskała się rano trucizną. Trucizną! — desperowała dzieczynka wymachując chudymi ramionkami. — Czy można wyobrazić sobie większą przebiegłość i okrucieństwo? Jedyne co może ją teraz uratować to lekarstwo z czarnego wrzosu! Teraz już wszystko rozumiesz, prawda?

Mama energicznie potrząsnęła głową, ale dziewczynka nic sobie z tego nie robiła.

— Wiesz, że prosimy cię o pomoc tylko w bardzo wyjątkowych sytuacjach. Tylko ty, najpotężniejsza wróżka na świecie możesz zdobyć czarny wrzos dla naszej królowej. Gnuśny Skrzat nikogo innego nie wpuści przecież do swego ogródka. Z biegiem czasu robi się coraz gnuśniejszy i zadaje coraz trudniejsze zagadki zanim nawet opuści zwodzony most przed Zaczarowanym Lasem. Tobie żadna zagadka nie straszna, więc pomóż nam, pomóż, zanim nie jest za późno. — Elfinka zaniosła się płaczem. — Piratrol tylko czeka, by zasiąść na naszym tronie, splądrować ogród, a potem …och ! Wynająć go! Za grube pieniądze. I to komu? Kretom Elfojadom! 

— Jakim Kretom? – wymamrotała zdezorientowała Mama. Dziewczynka wbiła w nią swoje niezwykłe oczy o tęczowych źrenicach i czarnych tęczówkach i patrzyła błagalnie. — Przepraszam cię, dziecko — powiedziała Mama — ale najwyraźniej bierzesz mnie za kogoś innego i to jest na pewno jakaś po …

Chciała oczywiście powiedzieć: “pomyłka”, ale nagle jej wzork padł na kryształowe lustro po przeciwległej stronie komnaty. W lustrze odbijała się chudziutka dziewczynka z tęczowymi skrzydłami, a obok niej …

Niemożliwe!

Mama zacisnęła oczy, odliczyła do trzech i spojrzała ponownie. W kryształowym lustrze obok chudej dziewczynki siedziała najprawdziwsza w świecie wróżka. Miała na sobie złoty płaszcz, na głowie wielki kapelusz ozdobiony kwiatami i piórami, na plecach zaś, podobnie jak elfinka, parę tęczowych skrzydeł.

Przynajmniej jedno się wyjaśniło, przemknęło Mamie przez głowę. Nie ma tu żadnej magii, przyleciałam sama na własnych skrzydłach. A co do reszty, hm … Mama uśmiechnęła się pod nosem. Nie co dzień zdarzają się takie przygody.

— Oczywiście, zrobię co w mojej mocy – odparła całkiem zmienionym, pewnym siebie głosem:. — Tylko mi jeszcze podpowiedz, dziecko – ściszyła głos — gdzie podziała moja czarodziejska różdżka. Bez niej nie dotrę do Gnuśnego Skrzata.

Elfinka zachichotała.

— Ty się nigdy nie zmienisz! Jak zwykle pomyliłaś ją z ołówkiem i włożyłaś za ucho. O, tutaj — dziewczynka pacnęła Mamę w gowę.

Mama też zachichotała. Wydobyła różdżkę i zamachała nią kilka razy, żeby sprawdzić, czy działa. Komnata natychmiast wypełniła się snopem kolorowych iskier i tańczącymi w powietrzu płatkami kwiatów.

– Super! – ucieszyła się Mama. — W takim razie do zobaczenia! Adieu! – Tym razem to ona przyjaźnie pacnęła elfinkę w czubek głowy i dosiadając różdżki jak miotły, kazała się zawieźć do Zaczarowanego Lasu.

A reszta to już była pestka. Bajka po prostu. Gnuśny Skrzat okazał się plastelinową figurką w połatanym cylindrze i wcale nie był taki nieprzyjemny jak go przedstawiała elfinka. Przejęty losem Królowej Elfów, własnoręcznie narwał do kosza czarnego wrzosu. Mama przyrządziła z niego napar z miodem i cytryną, a królowa, gdy tylko stanęła na nogi (już po trzech łykach), wysłała przeciwko Trolowi Piratolowi swoje wojska. Rozgromiono go na siedem wiatrów i przepędzono gdzie pieprz rośnie. W królestwie zapanowało wielkie święto i radość, a najbardziej, oczywiście, wiwatowano na cześć Mamy. Posadzono ją tronie obok Królowej i karmiono największymi smakołykami, jakie istnieją tylko w bajkach.

Słodko objedzona, Mama prawie zapomniała o brudnych naczyniach, długich kolumnach i nieporządku w domu. Nie zapomniała jednak zupełnie i dlatego wpadł jej do głowy jeszcze jeden pomysł.

Zachichotała, wysunęła zza ucha czarodziejską różdżkę i szepnęła zaklęcie. Świat zawirował, jej nogi oderwały się od ziemi i po chwili znów była w szafie.

— Mamo, gdzie jesteś? – z głębi pokoju dobiegł ją głos Wojtka.

— Tutaj, kochanie. Sprawdzałam, czy nie ma jakiś ubrań, z których już wyrośliście.

Wynurzyła się z szafy jak gdyby robiła to codziennie setki razy.

— Ślicznie posprzątaliście – pochwaliła rodzinę rozglądając się po odkurzonych kątach i lśniącej kuchni. – O, i moje trzy złote się znalazły – dodała, zaglądając w przelocie w rozłożone na stole kolumny. – Myślę, że teraz pójdę i posłucham jakiejś miłej, spokojnej muzyki. Nic tak dobrze nie robi na upał i ból głowy jak zasłużony relaks.

— No i jak? — pytam Anię, która siedzi nieco zamyślona. 

— Super — odpowiada cichutko.

— Ojej, nie podobało ci się? 

— Nawet bardzo. I dlatego jest mi smutno, że takie rzeczy mogą dziać się jedynie w bajce. 

— Skąd wiesz? — Tajemniczy uśmieszek z ust bajkowej mamy zagościł i na moich . 

— To jasne — wzdycha Ania — Po pierwsze, nie mam brata, tylko siostrę, w dodatku młodszą. Po drugie, w naszej szafie nie ma ani zamku ani latarki, siedziałam tam przed kolacją to wiem. No i przede wszystkim, ty byś się tam nie zmieściła. Nawet z podkulonymi nogami… 

— Nawet gdybym miała czarodziejską różdżkę?

— Gdybyś… ale  nie masz! — mówi Ania zniecierpliwionym tonem.

— Jesteś tego pewna? — pytam i odwracam się do niej bokiem, żeby zobaczyła moje ucho. 

— Mamo! — woła z przejęciem i … już nie mam cienia wątpliwości, że jutro będę odpoczywać słuchając jak czyta mi bajkę z nowej kolekcji od babci. 

Jak wyjątkowe buty znalazły wyjątkowego właściciela

Były sobie kiedyś żółte buciki w zielone kropki.  Zrobił je dla swojego dorastającwego wnuka bardzo zdolny szewc, któremu właśnie zostało trochę tej zabawnej skórki z zamówienia od ostatniego kilenta.  Dziadek podarował wnukowi buciki na urodziny, ale młodzieńcowi nie spodobał się prezent.  W tajemnicy przed całą rodziną owinął buty w szary papier i wyrzucił przez okno.

Dołem przechodził kot. Pojutrze idę na bal, pomyślał. Nie mam butów, przydałyby mi się . Zabrał pakunek do domu. Nazajutrz jednak wstąpił do sklepu obuwniczego, wypatrzył w nim inną parę — bardzo eleganckie bordowe lakierki. A ponieważ kupił na bal bordową pelerynę, bez wahania zapłacił za lakierki, a żółte buty z powrotem owinął w szary papier i wystawił za próg.

Koło kocich drzwi przechodziła gęś. O, buty, zdziwiła się i ucieszyła. Robiło się zimno, a ona wciąż miała na nogach letnie sandały.  Szybko wzięła buty pod pachę i pobiegła do domu.  W domu czekała na nią niespodzianka. Jej mąż właśnie dostał premię i wrócił z pracy z czterema parami nowych butów, po jednej dla siebie, żony i dwójki ich dzieci. Gęś była tak szczęśliwa, że zapomniała o pakunku w szarym papierze, który położyła na ławce przed domem.

Nocą pod dom gęsi zakradł się lis.  Zobaczył jakiś kształt na ławce, pomyślał, że to któreś z gąsiątek. Bez chwili namysłu schwycił pakunek w zęby i pognał do lasu.  Dopiero w norze przekonał się, że przytaszczył ze sobą nie kolację, a parę śmiesznych butów. Lisy mają wrodzoną niechęć do obuwia, więc przy najbliższej okazji nasz znajomy oddał buty swojemu przyjacielowi, wilkowi.

Nie minęło parę dni, a wilk też pozbył się butów. Wymienił je na okulary, które zaproponował mu szczur. Okulary były stare i bez szkieł, ale wilk uważał, że będzie w nich wyglądał o wiele groźniej, niż w żółto-zielonych butach.

Szczur sprzedał buty jeleniowi, jeleń podarował je zającowi, zając podrzucił je niedźwiedziowi, a niedźwiedź jeszcze komuś innemu i tak buty wędrowały przez świat choć nikt nigdy nie założył ich jeszcze na nogi.

W końcu któregoś dnia znalazł je przy studni Człowiek Ubogi.  Człowiek ten żył w domu wraz ze swą starą matką, lecz choć ciężko pracował, zarabiał tylko tyle, że ledwie starczało im na chleb i mleko.  Nie stać go było na buty. Nieoczekiwany skarb w szarym papierze bardzo go ucieszył. Czym prędzej wdział je na stopy i pobiegł pochwalić się matce.

Lecz oto stało się coś dziwnego.  Nagle jego mały nos przemienił się w wielki czerwony pomidor, na głowie zadyndał mu się cudaczny kapelusik, a na grzbiecie pojawiła się obszerna jak worek kraciasta marynarka.  Gdy zaś otworzył usta posypały się z nich najzabawniejsze opowieści.  W kieszeniach marynarki Człowiek Ubogi znalazł kilkanaście kolorowych piłeczek do żonglerki i choć nigdy wcześniej tego nie robił, zaczął nimi po mistrzowsku żonglować.  Tak rozweselił zgromadzonych wokół ludzi, aż złapali się ze śmiechu za brzuchy, a gdy zdjął z głowy kapelusik , by się ukłonić, zaczęli wrzucać do niego złote i srebrne monety jako zapłatę za obejrzane przedstawienie. Ubogi Człowiek znalazł w kapelusiku więcej pieniędzy, niż to co dostawał za miesiąc ciężkiej pracy w fabryce.

Od tej pory Człowiek Ubogi postanowił być Człowiekiem Śmiesznym. Co dzień rano zmieniał kapcie na buty w zielone kropki i wychodził na ulicę rozśmieszać ludzi.

Pewnego razu w tłumie widzów podziwiających jego sztuczki znalazł się dyrektor cyrku. Gdy już wyśmiał się do woli, powiedział Człowiekowi Śmiesznemu, iż zapłaci mu każdą sumę, byle tylko Człowiek Śmieszny przeniósł się z występami do jego cyrku.

Człowiek Śmieszny z radością przystał na propozycję. Wkrótce nazwano go Klownem i nikt nie potrafił już sobie nawet wyobrazić, że można robić cyrkowe przedstawienie bez jego udziału. 

A co na to wszystko buty?  Butom ich wesoły właściciel spodobał się od samego początku.  Wreszcie przecież doceniona została praca starego szewca, ktoś zatroszczył się o nie tak jak powinien. Krąży też pogłoska, iż klowni właśnie dlatego tak dbają o swoje kolorowe, za duże, buty i przekazują je sobie w spadku, bo nie wiadomo, czy któraś z par wciąż nie jest tą oryginalną,znalezioną przy studni przez praprzodka ich klowniego rodu. Takiego skarbu nie można zaprzepaścić.

Gumowce

Za górami, za lasami była sobie Kraina Gumowców. Od małego do największego, od najmłodszegogumowce do najstarszego, mieszkańcy tej krainy, jak sama nazwa wskazuje, nosili na nogach gumowe buty  a na ramionach gumowe płaszcze.

Co w tym dziwnego, powiecie.  Wielu z nas też czasem chodzi w gumowych butach. Takie buty są nadzwyczaj pożyteczne, są nieprzemakalne. Można w nich wskoczyć do wody, a skarpetki i tak zostaną suche i mama nigdy się nie dowie, żeśmy pląsali po największych kałużach na podwórku.

To prawda. Sęk w tym, że Kraina Gumowców leżała na samym środku pustyni i od setek lat nikt tam nie widział kropli deszczu lecącej z nieba. Ziemia była twarda i spierzchnięta, a rośliny rosły tylko wokół niewielkich jezior, które tu i ówdzie srebrzyły się w cieniu nielicznych drzew.

— Nie było im gorąco w nogi? – Ania patrzy na własne, bose stopy wystające spod kołdry.

— Było, i to jeszcze jak!

— I co, nawet wtedy się nie rozbuwali?

— Nie, wyobraź sobie, że nie ściągali gumowców nawet przed snem.

— Oj, to to jest dziwne.

Najdziwniejsze było to, że nikt z Gumowców nie wiedział dlaczego właściwie  nosił to swoje niewygodne i absolutnie nie przystosowane do warunków życia odzienie. Z przyczyn nikomu nie wiadomych był to w Krainie Gumowców temat zakazany i nikt nie śmiał go poruszać.

Zdarzyło się, że pewnego razu zbłądził do Krainy Gumowców Profesor Ciekawski. Co to był za człowiek! Niski, w przekrzywionym, czerwonym berecie na głowie i w szerokim, kraciastym szaliku, który w razie potrzeby sprawdzał się w roli sznurka, lassa, koca, poduszki, paska, materiału do pakowania i jeszcze kilku innych pożytecznych rzeczy.

Najważniejszą cechą profesora Ciekawskiego było to, że przy byle okazji lubił zadawać pytania.

Widząc wokół tłum oblanych potem i stękających z upału stworzeń obleczonych w gumę natychmiast ich zapytał:

— Dlaczego, kochani, tak się męczycie?

— Ale sam szalik zdjął? – pyta Ania podejrzliwie.

— Zdjął, oczywiście. Beret też. Stanął przed Gumowcami na bosaka i w samych tylko kąpielówkach.

— Ale w oazie kąpać się nie można? Stamtąd się bierze wodę do picia – Ania wykorzystuje okazję, by pochwalić sią swoją wiedzą.

— Profesor Ciekawski chciał się trochę opalić — wyjaśniam.

— No, to chyba że.

— Ciiii….Ciiii – rozległy się zewsząd zagniewane głosy. – Nie wolno ci o tym mówić. My sami nie wiemy, ale nie mamy odwagi pytać.  Widocznie tak musi być i już – odpowiedzieli profesorowi Ciekawskiemu, i tylko ich smutne spojrzenia dowodziły, jak bardzo zazdrościli mu bosych stóp i kąpielówek.

— Podobno na skraju naszej krainy mieszka pewien Bardzo Stary Gumowiec, który wszystko wie i pamięta, ale nikt z nas nigdy do niego nie dotarł. Panuje tam jeszcze większy upał niż tutaj, więc to wyprawa ponad nasze siły – zwierzyła się profesorowi jakaś starowinka, podpierająca się laską.

Tego dzielnemu profesorowi powtarzać nie było trzeba. Nabrał w beret wystarczająco wody, żeby mu starczyło na długą wędrówkę, w szalik zapakował jedzenie i Wielką Księgę, w której zapisywał wszystkie odpowiedzi na zadawane przez siebie pytania, i ruszył w drogę.

Dwadzieścia minut i trzydzieści siedem sekund później stanął przed chatką Bardzo Starego Gumowca.  Rzeczywiście, upał był tu jeszcze dotkliwszy, choć profesor nie był pewien, czy z przyczyn naturalnych, czy dlatego, że było samo południe.

Z chatki wytuptał wesoły, pulchny staruszek. Tak jak profesor miał na sobie tylko kąpielówki.

— Czy wiesz dlaczego Gumowce muszą nosić swoje gumowe odzienia? – profesor od razu przystąpił do rzeczy.

— To oni wciąż je noszą? – szczerze zdziwił się Bardzo Stary Gumowiec – Kiedyś były tu bagna i na okrągło padały deszcze. Ale było to tak dawno, że nawet ja tego nie pamiętam. Widocznie nikt im nie powiedział, że czasy się zmieniły i powinni ubierać się adekwatnie do pogody.

— Dlaczego ty im tego nie powiedziałeś? – tym razem zdziwił się profesor Ciekawski.

— Nigdy mnie o to nie pytali – odpowiedział Gumowiec i dla ochłody poczęstował profesora Ciekawskiego szklanką lemoniady z lodem.

— Ej tam, to ci Gumowcy sami na to nie wpadli? – Ania nie ukrywa, że bajka przestała jej się podobać.

Ma rację, zagalopowałam się, trzeba dziecku co nieco wyjaśnić.

— To jest bajka filozoficzna – wyjaśniam więc.

— To ja chyba nie lubię bajek filozoficznych – wyjaśnia Ania, ale, widząc moją błagalną minę pozwala mi dokończyć.

Możecie sobie wyobrazić, jak wielką radość sprawił profesor Ciekawski Gumowcom, gdy wrócił do nich z nowiną od Bardzo Starego Gumowca. Wiwatom, balom i bankietom na jego cześć nie było końca, a wszyscy wystąpili na nich, rzecz jasna, w samych kąpielówkach.

Gdy w końcu profesorowi udało się znaleźć wolną chwilę i usiąść w cieniu drzewa, oto, co zanotował w swojej Wielkiej Księdze:

Kto pyta nie błądzi.

Najgorsza odpowiedź może być przepustką do najlepszego świata.

— Jeszcze coś powinien zanotować – wtrąca Ania.

— ?

— Co nie jest wygodne nie może być dla ciebie dobre.

Prawda, ale na ten temat na pewno jeszcze porozmawiamy za kilka lat. O butach na wysokim obcasie, modzie, elegancji…Lecz na razie kończymy bajkę i uciekamy spać.

Przyjaciele

Posłuchaj malutka siostrzyczko, jaką to bajkę specjalnie dla ciebie wymyśliłam. Nosi tytuł: Przyjaciele.

Był sobie kiedyś na świecie kot.  Niczym się od innych kotów nie wyróżniał, oprócz tego, że zamiast miauczeć szczekał.  Koty go za to szczekanie nie lubiły, ale psy też go nie lubiły, bo psy, wiadomo, nie przepadają za kotami, nawet za tymi szczekającymi.

Poszedł więc nasz kotek w świat na poszukiwanie przyjaciół. Spotkał po drodze mnóstwo ludzi i mnóstwo zwierząt, lecz każdy, kto usłyszał, że to kot szczekający a nie miauczący stwierdzał, że lepiej się z nim nie zadawać, bo nie wiadomo co to za ziółko.

W końcu któregoś dnia przybył kotek do Miasteczka, w którym mieszkała Baba Jaga.

— Lepiej się z tobą nie zadawać, bo nie wiadomo ktoś ty taki – usłyszał kotek to, co już słyszał milion razy — ale idź do Baby Jagi. Ona zna czary, może ci coś poradzi na twoje zmartwienie.

Baba Jaga mieszkała na samym kraju Miasteczka. Wcale jednak nie w żadnej ubogiej chatynce na kurzej łapce, ale w wielkim, pięknym domu o tęczowych ścianach i złotych drzwiach. To była bardzo bogata i bardzo piękna Baba Jaga.

— Zaczaruj mnie, żebym się nauczył miauczeć – poprosił kotek Babę Jagę.

— Po co? – zapytała Baba Jaga.

— Bo chcę znaleźć przyjaciół. Ze szczekającym kotem nikt nie chce się zadawać – wyjaśnił kotek.

— Mam inny pomysł – powiedziała Baba Jaga. – Zamienię cię w przystojnego księcia.

I tak się stało. Przystojny książę wrócił do Miasteczka, gdzie z miejsca zrobił furorę. Zakochały się w nim wszystkie dziewczyny, wszystkie chłopaki chciały, żeby to właśnie ich książę wybrał na swoich przyjaciół. Ale książę myślał tylko o pięknej Babie Jadze, jedynej osobie, która wiedziała kim jest naprawdę.

Po trzech dniach wrócił do Baby Jagi i poprosił ją o rękę. Wyprawili huczne wesele i żyli potem długo i szczęśliwie. Od czasu do czasu książę zamieniał się w kotka, wskakiwał Babie Jadze na kolana i z radością obszczekiwał muchy, które fruwały po ich wielkim ogrodzie.

Muszę ci tylko powiedzieć, że na początku ta bajka była trochę inna. Kotek poślubił myszkę, która mieszkała z Babą Jagą, a Baba Jaga była normalna, czyli stara i brzydka. Ale opowiedziałam tę bajkę mamie i ona powiedziała, że ty jesteś jeszcze bardzo malutka i na pewno takiej starej i brzydkiej to się strasznie przestraszysz. No to zmieniłam i dlatego Baba Jaga jest teraz taka młoda i ładna. Zastanawiam się tylko czy taka Baba Jaga wyszłaby za mąż za kota? Aha, czekaj, przecież ona go zmieniła w księcia. No, to wszystko w porządku. Podoba ci się?

Strachulek

Pod łóżkiem, w Najciemniejszym Kącie Domu, gdzie nikt nigdy nie zaglądał mieszkał Strachulek.

–Strachulek? – krzywi się Ania. – Jak mieszkał w najciemniejszym kącie to chyba … Ciemnulek? Albo Ciemny Julek? – Ania chichocze, brzmienie tego imienia bardzo  ją rozśmieszyło.

— Nie, właśnie, że Strachulek. Gdybyś grzecznie słuchała, już byś wiedziała dlaczego. Nie przerywaj.

— Ojej, ale ty jesteś. No już dobrze – posusznie milknie i wkłada ręce pod głowę.

Jak wszystkie Strachulki miał bardzo malutkie ciałko, małe ręce i nóżki i tylko oczy miał ogromne, gdyż jego oczy były odbiciem duszy. A w środku nasz biedny Strachulek nieustannie trząsł się ze strachu.    

Strachulek bał się wszystkiego, najbardziej zaś tego, co sobie wyobrażał.

Gdy słyszał szum wody w łazience myślał, że to zieje ogniem potężny smok. Odgłos odkurzacza brał za skowyt głodnego wilkołaka.

Gdy w zamku zgrzytał klucz w uszach Strachulka zgrzytały zębiska dinozaura.      Najgorszy był jednak potwór, który sypiał na łóżku nad Strachulkowym mieszkaniem. Sądząc po rozmiarze stopy – te Strachulek oglądał ze swojej kryjówki co dzień – był to najmniejszy potwór w rodzinie, ale Strachulek właśnie jego obawiał się najbardziej. Ten najmniejszy potwór robił najwięcej hałasu. Najgłośniej krzyczał, najgłośniej się śmiał i bardzo często narzekał. Na to na przykład, że pod łóżkiem, czyli dokładnie tam, gdzie mieszkał Strachulek żyją duchy! Duchy w tak bliskim sąsiedztwie Strachulka! Strachulek co prawda jeszcze żadnego ducha na własne oczy nie zobaczył, ale skoro sam potwór tak twierdził, należało się jeszcze bardziej mieć na baczności!

Tego wieczoru Mały Potwór płakał. Duży Potwór już dawno opowiedział mu bajkę i wyszedł z pokoju, a pochlipywanie dochodzące z góry łóżka nie ustawało. Strachulek jak zwykle trząsł się ze strachu, ale jednocześnie czuł, że było żal Małego Potwora. Złe potwory nie płaczą. Ten, kto płacze musi odczuwać w sercu smutek. Jeżeli zaś zdolny jest do odczuwania smutku nie może być zły.

Strachulek podjął najbardziej nieoczekiwaną decyzję w całym swoim strachulkowym życiu. Wyturlał się spod łóżka i, choć serce podeszło mu ze strachu do gardła, stanął naprzeciwko Małego Potwora.

— Aaaaa! – krzyknął Mały Potwór i zanurkował pod kołdrę.

Strachulek przeciwnie. Jęknął cichutko i własnym oczom nie wierzył. Potwór był mile wyglądającą małą dziewczynką. W pobliżu nie było też widać żadnych smoków, wilkołaków ani dinozaurów.

— Ty wcale nie jesteś potworem! – zawołał naprawdę już uradowany Strachulek.

Mały-Potwór-Który-Właściwie-Był-Małą-Dziewczynką wychylił się spod kołdry i przyjrzał Strachulkowi.

— A ty nie jesteś duchem.

I oboje, w tym samym momencie, przyjaźnie się do siebie uśmiechnęli.  Strachulek zapewnił Małego-Potwora-Który-Właściwie-Był-Małą-Dziewczynką że w Najciemniejszym Kącie Domu nigdy nie widział nikogo oprócz siebie samego. Mały-Potwór-Który-Właściwie-Był-Małą-Dziewczynką zapewnił Strachulka, że prócz dwójki ludzi, którzy byli jego rodzicami nigdy nie widziała w domu żadnego smoka, wilkołaka, ani innego stwora.

Strachulek nie wrócił do Najciemniejszego Kąta w Domu, ale wdrapał się na łóżko i położył główkę na poduszce obok Małego-Potwora-Który-Właściwie-Był-Małą-Dziewczynką. Dziewczynka przytuliła go do policzka. Żadne z nich nie mogło powiedzieć, że zupełnie przestało się bać, ale było im razem dużo raźniej i weselej.

— Mamo – Ania siada na łóżku i patrzy mi poważnie w oczy. – Czy pod moim łóżkiem też mieszka taki Strachulek? Jak u tej dziewczynki z bajki?

— Na pewno nie ten sam, ale może jakiś inny? I nie pod łóżkiem, a pewnie w szafie. Te hałasy i szurania, o których mi wciąż opowiadasz…

— No właśnie! – wpada mi w słowo Ania. – Ale fajnie, że to nie żaden potwór, a tylko taki biednym stworzeń, który boi się mnie!

— Mówi się „stworzenie” – próbuję ją poprawić, ale Ania nie słucha.

— Jutro narysuję dla niego obrazek. I upieczemy dla niego razem ciasteczka. I nalejemy mu mleka w kubeczek dla lalek, dobrze? I zostawimy to wszystko w szafie. A potem…

— Wspaniale. Świetny plan – tym razem ja wpadam jej w słowo. – Ale skoro czeka nas taki pracowity dzień, to powinniśmy porządnie odpocząć. Pora spać.

— Och, nie mogę się doczekać – mamrocze zadowolona Ania. — Co to będzie za dzień …