Pokłóciły się raz buty o to
Która para więcej chodzi piechotą.
Aż zatrzęsła się szafa cała
Tak się prześcigały w samopochwałach.
— My — zatupały letnie sandały —
Cały dzień razem z dziećmi biegamy.
Za piłką, po trawie, po łące
Przez wszystkie letnie miesiące.
— Za to my — wypięły język adidasy —
Maszerujemy jesienią do klasy
Po lekcjach wracamy na podwórka
A wieczorem wyprowadzamy Burka.
— Hola, hola, panowie i panie —
Zakaszlały buty futrzane
— My na sankach i lodzie całą zimę
Odmrażamy podeszwy i szyje.
Na to zaszurał kapeć w kącie:
— To ja mam najwięcej na koncie!
Te niekończące się marsze po domu
Z łazienki do kuchni, sypialni, salonu…
Nie chciałbym się chwalić, lecz…
— Ty? — zakpił narciarski but — A fe!
Chwalipięta z materiału! Popatrz sobie
Na mnie. Ja to się narobię!
— Akurat! To się w głowie nie mieści! —
Mokasyn aż tupnął ze złości
— To ja, ja tutaj mam specjalne względy!
— Po moim trupie! — klapnął klapek wstrząśnięty.
— Patrzcie ich – pisnęły lakierki —
To już wcale nie są małe przepierki
Skoro nawet kapcie mają głos
To my też powiemy co jest co!
Tylko kalosze oparte o ścianę milczały
Oj, głupi ten naród buci, myślały.
Po co krzyczeć kto, ile i kiedy
Wcześniej czy później
Gdy się przedrzemy, porwiemy,
Gdy wyjdą na wierzch zęby i zręby
Wszyscy skończymy jak leci
W tym samym koszu na śmieci.