O księciu Gacjuszu, czubku własnego nosa i lewostopiu

Książę Gacjusz wstał zupełnie bez humoru. Ubrał się byle jak i poczłapał do sali jadalnej na śniadanie.

— Co to jest? – krzyknął na królewską kucharkę, gdy postawiła przed nim jajecznicę na złotym talerzu. – To wygląda jak kupa zeszłorocznych liści! Z robakami! Nie będę tego jadł!

Jajecznica wylądowała w zlewie, kubkiem z kakao Gacjusz podlał nadworną palmę, chleb z masłem wyrzucił przez okno. Ciśnięte w kąt sztućce jęknęły tak, aż się zgięły.

— Idę oglądać bajki – oświadczył Gacjusz lokajowi. – Gdzie jest pilot?

Lokaj pobiegł szukać pilota, wrócił po trzynastu sekundach.

— Co za guzdralstwo! – krzyknął książę. – Godzinami trzeba czekać. No, co my tutaj mamy? – książę rozsiadł się na kanapie i zaczął przerzucać kanały.

Przerzucanie trwało około minuty. Góra półtorej. Gacjusz rzucił pilotem o podłogę i tupnął ze złości.

— To ma być telewizja? To są flaki z olejem! Nie podoba mi się! Chcę kredki! Dajcie mi kredki, sam sobie narysuję przygodę – postanowił.

Dworska guwernantka popędziła do gabinetu po przybory. Książę zajął się sztuką. Siedział z przechyloną na bok głową, wysuniętym językiem i rysował rycerza. Nagle w ciszy rozległo się głośne: Trzask!

— Do stu tysięcy stugłowych smoków! – huknął książę wyskakując z krzesła. – To są kredki?! To są wiórki nie kredki! Łamią się jak zapałki! Gdzie temperówka? Zgubiła się? To dlaczego nie mam nowej? A zresztą – głos księcia na chwilę złagodniał – już mi się znudziło. Powyglądam przez okno. Dawać mi tu lunetę.

Astronom w mgnieniu oka zlokalizował lunetę i usłużnie wręczył ją księciu. Gacjusz zatrzymał wzrok na podległej sobie prowincji Klockolandii.

— No i jak wygląda ta fabryka?  Powinny być dwie hale, każda z oknem i oddzielnym wejściem. Ta tu jest do kitu. Wszystko rozwalić! – zasapał i wysłał do Klockolandii gońca z rozkazem.

Przesunął lunetę nieco w prawo, na prowincję Puzzlolandii.  Puzzlolandczycy kończyli właśnie układać kwietnik, który miał upiększyć środek największego parku w mieście.

— Od nowa! Wszystko od nowa! – awanturował się książę wymachując rękami. — Takie kwiatki to są dobre dla dziewczyn. Chcę nowe puzzle, z rekinami albo jeszcze lepiej ze strażą pożarną – zaordynował i wysyłał gońca z kolejnym rozporządzeniem.

Luneta spoczęła na zamkowym ogrodzie.  Było tam pięknie i cicho.

— Idę na spacer – obwieścił Gacjusz. – Chcę mój najlepszy płaszcz i buty.

Garderobiana podała mu co trzeba, ale i tak nie uchroniła się przed książęcym gniewem.

— To jest moje najładniejsze ubranie?  Ten pomarańczowy skafanderek? Nic dziwnego, że nikt nie chce się ze mną zadawać. Nikt mnie dzisiaj nie odwiedził, ani nawet do mnie nie zadzwonił … – jęczał z oburzeniem Gacjusz. – Idźcie sobie, idźcie wszyscy! Ja nigdzie nie idę! Ja was nie potrzebuję!  – wrzasnął w końcu i zamknął się w swojej komnacie.

Słudzy śpiesznie oddalili się do swoich zajęć, książę siedział przez chwilę
z głową podpartą rękami.

Spod kaloryfera wystawała para jego ulubionych sportowych butów. Suszyły się tam od wczoraj, bo grając z innymi książętami w piłkę Gacjusz wdepnął w wielką kałużę.

Włożył je na nogi. Z butami działo się jednak coś dziwnego. A dokładniej – z prawym butem. Uciskał Gacjusza w duży palec i sprawiał wrażenie, jakby był o rozmiar za mały. Gacjusz ściągnął buty i przyłożył je do siebie podeszwami. Wszystko było w porządku. Stanowiły parę.

— Oczywiście, że nic nie widzisz — zapiszczało mu coś koło ucha. – Dostrzegasz dzisiaj tylko czubek własnego nosa.

Gacjusz poderwał się na równe nogi, a w tym samym czasie jakaś maleńka postać zeskoczyła z jego ramienia na biurko. Upadła na pupę i bardzo powoli gramoliła z powrotem na nogi. Była to tycia pani w tęczowej sukni.

— Co ty, wróżki w życiu nie widziałeś? – żachnęła się Tęczowa Pani – Zafundowałeś mi twarde lądowanie, nie ma co.

Gacjusz wpatrywał się w osłupieniu w nieznajomą i nie wiedział czy powinien wołać kogoś na pomoc, czy może nie, bo to wszystko tylko mu się przywidziało. Na wszelki wypadek uciekł w drugi kąt komnaty i przywarł do ściany.

— Czego niby nie widzę? – zapytał w końcu.

— Że masz dwie lewe nogi – roześmiała się Tęczowa Pani. – Popatrz tylko! Wstałeś lewą, a ponieważ to była twoja prawa, więc masz teraz dwie lewe. Proste?

Gacjusz spojrzał na swoje stopy i …

— Co teraz będzie? – rozpłakał się. – Co ja teraz zrobię?  Teraz to już nikt mnie nie polubi! Zostanę księciem Lewostopym lub nawet gorzej – Lewostópkiem! Nikt nie będzie pamiętał, że kiedykolwiek byłem Gacjuszem! Nikt nie będzie chciał się ze mną bawić! – rozpaczał tak, że łzawe jeziorko u jego lewych stóp rosło w imponującym tempie.

— Prawdę mówiąc, kochany – odezwała się spokojnie wróżka, przeglądając jednocześnie w małym lustereczku – i tak ci to grozi. Rozejrzyj się wokół.  Jakoś nikt nie pała chęcią, by spędzać czas w twoim towarzystwie. Ale – Tęczowa Pani spojrzała na zegarek – na mnie już czas. Pa – rzuciła, zjechała po nodze od biurka zniknęła pod kanapą.

— Zaczekaj! – Gacjusz rzucił się za nią. – Powiedz mi co mam zrobić! Nie możesz mnie tak zostawić – nos Gacjusza prawie przywarł do podłogi.

— Mogę, mogę — odkrzyknęła Tęczowa Pani — Do końca dnia mam dziś wolne. Jestem umówiona z kosmetyczką!

Gacjusz był załamany. Spoglądał to na swoje stopy, to na kanapę, to na okno, za którym pięknie świeciło słońce. Z zamkowego podwórka dobiegły go odgłosy kopanej piłki i pisk rowerowych opon.

— Może … – pomyślał – może gdybym nie był taki kapryśny?

Lewa stopa lekko go zaswędziała i wygięła się, robiąc się jakby odrobinę mniej lewa niż była.

— Może gdybym grzecznie zjadł śniadanie i nie zepsuł pilota, i nie połamał wszystkich kredek… – myślał dalej Gacjusz.

Stopa swędziała go coraz mocniej, a palce zaczęły się to to kurczyć, to zwiększać i wyginać w drugą stronę. Najmniejszy był już całkiem na swoim miejscu.

— Chyba ich przeproszę. Obiecam, że się poprawię …

Drugi, trzeci i czwarty palec też prezentowały się całkiem przyzwoicie. Tylko największy paluch wciąż jeszcze się wahał.

— I naprawdę to zrobię – dokończył Gacjusz.

Paluch wystrzelił w górę i prawa lewa stopa na nowo stała się idealnie prawa. Swędzenie ustało.

Gacjusz cicho uchylił drzwi od komnaty. Kucharka, guwernantka i garderobiana w jednej osobie oraz lokaj, który pełnił jednocześnie funkcje astronoma i gońców czytali przy stole gazetę i pili pachnącą kawę. Na brzegu złotego talerza z herbatnikami w czekoladzie siedziała Tęczowa Pani. Twarz miała wysmarowaną zieloną maseczką, ale wcinała ciastko za ciastkiem.

— Pycha – rozpromieniła się na widok Gacjusza – Choć, poczęstuj się. Naprawdę warto.