No i gdzie ona się podziała, denerwuje się Tymonek zaglądając pod talerze i półmiski. Szklana kulka z tęczą w środku, z którą się nigdy nie rozstawał, przepadła.
A gdyby tak wejść pod stół? Tymonek rozgląda się po twarzach dorosłych i widzi, że wszyscy są bardzo zajęci. Ściskają dziadkowi rękę, śpiewają mu „Sto lat”, a mama właśnie wnosi wielki tort urodzinowy z sześćdziesięcioma świeczkami. Na pewno nikt nie zauważy.
Tymonek bezszelestnie zsuwa się z krzesła, nabiera powietrza i daje wielkiego nura pod błękitny obrus! Ale tu śmiesznie. Tyle butów i nogawek od spodni. Są nawet kapcie babci z żółtymi pomponikami! Ale kulki nigdzie nie ma.
Tymonek dociera do końca stołu, widzi otwarte drzwi na taras i w tym samym momencie słyszy trąbienie.
— Prędzej! Prędzej! Nie mamy chwili do stracenia! — trąbi czerwona ciężarówka z piaskownicy.
Tymonek wie, o czym mowa. Dopada jej jak wicher, wskakuje do szoferki i ruszają z piskiem opon. Czerwona przyczepa pełna jest czerwonych pomidorów, które w czasie jazdy podskakują jak piłeczki i krzyczą jedne przez drugie: Szybciej! Szybciej! Musimy zdążyć na pociąg!
Gdy wjeżdżają na stację konduktor już podnosi do ust gwizdek.
— A, jesteś w końcu – cieszy się na widok Tymonka i wskazuje mu miejsce obok maszynisty.
— Tylko uważaj na krowy! – przestrzega go – Potrafią być bardzo nieostrożne!
Lokomotywa nadyma brzuch, bucha parą i pociąg rusza przed siebie. Pędzą przez las jak przez zielony tunel. Pędzą przez pola i łąki jak przez kratki gigantycznej szachownicy. Ale co to? Na środku torów stoi krowa. Co robić?
Tymonek bierze głęboki wdech, a wtedy lokomotywa, jak mydlana bańka, odrywa się od szyn, zgrabnie wskakuje na wstążkę tęczy. Mkną w kierunku nieba. Krowa patrzy na nich z zaciekawieniem i przyjaźnie macha ogonem.
Chmury są ciepłe, mokre i smakują jak cukrowa wata na patyku. Tymonek, choć brzuch ma wciąż pełen tortu, zjada trzy porcje. W końcu lokomotywa szarpie, gwiżdże i zatrzymuje się na płaskiej chmurze w kształcie talerza.
Tymonek otwiera ze zdumienia buzię. Na kosmodromie gotowa do startu czeka prawdziwa rakieta. Wieża kontrolna zaczęła już odliczanie.
Trzy …
Dwa …
Jeden!
Tymonek zapina pasy i zaciąga rączkę steru. Miliony kolorowych lampek na tablicy rozdzielczej mruga posłusznie, stopery odmierzają czas. Kłęby ognia i dymu, świst w uszach — wystartowali!
Czyżby kulka Tymonka uciekła aż tak daleko? W kosmos? Ale jak ją tutaj odnajdzie pośród miliona planet? Każda z planet wygląda dokładnie jak kulka, tańczy na niewidzianej nitce, odbija się od niewidzialnej podłogi i mieni kolorami tęczy biegając wokół swojej gwiazdy.
A jednak jest! Tymonek dostrzegł swoją kulkę. Usiadła na ogonie komety i powozi jej srebrnymi lejcami. Zbzikowana kulko, czas wracać do domu!
Hop!
Żeby tylko nie wylądowali na pustyni.
Tymonek bezpiecznie opadł na ławkę w parku, ale kulka zawisła na drzewie. Stary kasztanowiec ze spadochronem na czubku wygląda jak starszy pan w berecie.
— Uratuję cię! Czekaj na mnie! – krzyczy do kulki Tymonek.
Dociska na głowie strażacki hełm i wskakuje do wozu. Pędzą na sygnale przez miasto. Przejeżdżają przez czarny tunel. Mijają zoo i osiedle wysokich bloków z dachami w chmurach. Gaszą po drodze wszystkie pożary, a dzieciom, które machają do nich z ulicy, rzucają cukierki i lizaki.
Wreszcie przybywają na miejsce. Tymonek odważnie wspina się po drabinie i chwyta kulkę w dłonie.
— Nie gub się więcej – grozi jej palcem.
Lecz co to? To wcale nie jest jego kulka z tęczą w środku, a mały, niedojrzały kasztan.
— Gdzie jest moja kulka? – Tymonek gotów jest się rozpłakać, ale w tym momencie ktoś bierze go za ramiona.
Za Tymonkiem stoi dziadek z kulką w ręku.
— Wpadła mi do kapcia i powiedziała, że mali chłopcy nie powinni tyle siedzieć przy stole z dorosłymi. Co powiesz na przejażdżkę rowerem?
– Rowerem? – dziwi się Tymonek – przecież ja nie mam roweru. Stary mi się popsuł, a nowy…
— Właśnie po ciebie przyjechał – uśmiecha się dziadek i prowadzi go przed dom.
Tymonek ściska w dłoni kulkę z tęczą w środku.
— To dlatego się zgubiłaś? – pyta szeptem. – Żeby znowu przynieść mi szczęście?
Kulka, jak zwykle, nic nie mówi, tylko mieni się kolorami jak kawałek żywej tęczy w dłoni.