Wyprawa mamy

— Mam tego wszystkiego dość! – powiedziała mama po raz dwudziesty czwarty tego ranka.

Wigilijne przedpołudnie przy ulicy Pogodnej 20/40 nie upływało w tym roku w świątecznej atmosferze. Zamiast sprzątać swój pokój Wojtek z Amelią zrobili tam jeszcze większy bałagan, kłócąc się przy tym i obrażając na siebie o byle głupstwo. Tata od godziny rozmawiał przez telefon z wujem Walerym, przez co dywan wciąż był nie wytrzepany, a śmieci nie wyniesione. Reszta domowników też nie wykazywała chęci do pomocy. Kanarek Przytup krzyczał jak oszalały, Reks biegał po kuchni ze smyczą w zębach, a senna i nieszkodliwa zazwyczaj kotka Frunia przemieniła się dzisiaj w lwicę i z żelazną wytrwałością polowała na bombki na choince.

— Nie, ja tak nie mogę – jęknęła mama, gdy w tym zamieszaniu przypaliły się jej obydwa garnki bigosu.

A kiedy po chwili dodatkowo spadła ze stołu torebka mąki i przypudrowała wszystko na biało mama załamała się całkowicie.

— Chciałabym, żeby na Gwiazdkę ktoś podarował mi latający samochód.  Uciekłabym sobie na koniec świata, na jakąś piękną, bezludną wyspę, gdzie byłoby cicho, spokojnie i niczym już nie musiałabym się przejmować – powiedziała mama i zamknęła oczy.

Gdy je ponownie otworzyła, ze zdziwienia tym razem zakryła ręką buzię.  Za oknem, prosto w kierunku jej kuchni na ósmym piętrze leciał … samochód.  Był czerwony, błyszczący i miał zielone opony.  Po bokach, tam gdzie na samochodach normalnie montuje się boczne lusterka, wyrastała mu para wielkich, smoczych skrzydeł.

— Ja chyba śnię – szepnęła Mama szczypiąc się w policzek.

Niczego to jednak nie zmieniło, wręcz przeciwnie, zaczęły się dziać rzeczy jeszcze dziwniejsze.  Okno samo się otworzyło, a auto przemówiło ludzkim głosem:

— Przysłał mnie święty Mikołaj. Jestem tu po to, by spełnić twoje życzenie.

— święty Mikołaj … ósme piętro … mąka… bigos … – bąkała nieskładnie Mama kręcąc głową.

Samochód tak radośnie jednak trzepotał skrzydłami i tak wesoło mrugał światłami, że po krótkiej chwili wahania Mama zerwała z siebie kuchenny fartuszek, wdrapała się na parapet i, upewniwszy się, że nikt jej nie widzi, zręcznym susem znalazła się za zaczarowaną kierownicą.

— A właściwie, to dlaczego by nie? – zapytała samą siebie, potem sama do siebie się uśmiechnęła i odleciała na koniec świata.

Koniec świata, zgodnie z jej życzeniem, znajdował się na przepięknej, bezludnej wyspie.  Turkusowe fale o mlecznych grzywach obmywały brzeg złotej plaży.  Dookoła rosły palmy kokosowe i inne egzotyczne rośliny, a na malowniczej skarpie stał piękny pałac otoczony rajskim ogrodem. Ponieważ auto wylądowało na pałacowym trawniku, Mama uznała, że jest to zaproszenie do środka.

Przepych i bogactwo pałacowych wnętrz przeszły jej najśmielsze oczekiwania. Czegoś takiego Mama nie widziała ani w książkach, ani w telewizji, ani nawet we własnych marzeniach.  Przy każdych drzwiach czekała na nią służba gotowa spełnić każde jej życzenie, a w jadalni, na wielkim złotym stole piętrzyły się półmiski i wazy pełne smakowitego wigilijnego jedzenia. Dania były wykwintne i eleganckie, i wyglądały tak, jak gdyby dopiero co zdjęto je ze stron kolorowych świątecznych magazynów.

A to dopiero był początek. Pod ogromną choinką ubraną w najwymyślniejsze świecidełka i ozdoby Mama ujrzała górę prezentów, wszystkie podpisane jej imieniem!  Wśród upominków znalazł się i superdrogi kostium kąpielowy, o którym w tajemnicy przed wszystkimi, Mama marzyła już od bardzo dawna, i kilka pięknych sukienek, i buty o najmodniejszych fasonach, i nawet zestaw biżuterii z brylantami podobny do tych, jakie nosiły tylko prawdziwe królowe. Czując się co najmniej jak księżniczka Mama nałożyła sobie na talerz smakowitych kąsków, przebrała się w nowy kostium i poszła na plażę.

Woda szumiała tak przyjemnie. Piasek ogrzewał bose stopy. Ptaki śpiewały nad głową.

„To najpiękniejsze święta w moim życiu” pomyślała Mama i zaczęła czytać swoją ulubioną książkę, którą też znalazła pod choinką.

Wiatr połaskotał ją delikatnie w szyję i zsunął na nos kapelusz.

„No, może nie w życiu, ale na pewno w ciągu ostatnich kilku lat”, poprawiła się Mama, zdejmując z głowy kapelusz i wachlując się nim z gorąca.

Nieopodal z głośnym plaskiem spadł na ziemię orzech kokosowy.

„W każdym razie zdecydowanie lepsze niż w zeszłym roku…” westchnęła Mama i przymknęła oczy.

Zobaczyła przed sobą oszronione drzewa, białe dachy i granatowe niebo, na którym migotały gwiazdy. Przystanęła obok choinki i popatrzyła na skromny stosik prezentów owiniętych w szary papier i przewiązanych kolorowymi tasiemkami. W końcu podeszła do niewielkiego stołu, na którym jedno po drugim zaczęły się pojawiać wigilijne dania. Nie były one tak idealne jak na zdjęciach w książce kucharskiej, ale Tacie, Wojtkowi i Amelii smakowały najlepiej na świecie.

Mama otworzyła oczy.  „Co ja tu robię?” pomyślała i poczuła się najbardziej samotną osobą na świecie. W jednej chwili zerwała się z leżaka, wyrzuciła za siebie przeciwsłoneczne okulary i popędziła w kierunku zaczarowanego samochodu.

Auto na szczęście samo odgadło jej myśli.  Już z daleka szumiało silnikiem i mrugało włączonymi kierunkowskazami.  Chwilę potem, trzymając się autostrady z wiatru, Mama znów mknęła w kierunku cywilizacji. Po dwóch chwilach parkowała samochód naprzeciw swego kuchennego okna na ósmym piętrze. Dobrze, że sąsiedzi zajęci byli przygotowaniami do świąt i nikt nie widział jak wdrapywała się na parapet odziana jedynie w kostium kąpielowy.

W mieszkaniu było cicho. Kuchnia lśniła czystością, na palnikach wesoło podskakiwały garnki świątecznego bigosu. Kanarek Przytup drzemał z głową schowaną w piórka, zaś wszędzie, łącznie z pokojem dzieci panował taki porządek, jakiego tu chyba jeszcze nigdy nie było.

— Ojej! – przestraszyła się Mama. – To pomyłka!  Ja wcale nie prosiłam o zamianę mojej rodziny na inną!

— O coś nas prosiłaś? – usłyszała w odpowiedzi głos Taty dobiegający z przedpokoju.  Tata wraz z Wojtkiem i Amelią wrócili właśnie z podwórza i wnosili do domu świeżo wytrzepany i wymyty śniegiem dywan. Za nimi kroczyła Frunia, a na końcu biegł Reks poszczekując radośnie i merdając ogonem. Mama odetchnęła z ulgą, bo w domu ponownie zrobiło się gwarno, ciasno i swojsko.

— Zobacz, co znalazłam koło trzepaka! –zawołała Amelia, a Wojtek, jak zwykle, natychmiast to sprostował:

— Tak, ale to ja pierwszy to zobaczyłem. Prawda, tato?

Amelia trzymała w dłoni małą choinkową ozdobę. Był to czerwony samochodzik z zielonymi oponami i parą gumowych skrzydeł zamiast bocznych lusterek.

— Mamo? — zapytał Wojtek, bo dopiero teraz zdał sobie z czegoś sprawę. – Dlaczego masz na sobie kostium kąpielowy?  Gdzieś wychodzisz?

— Nie, już wróciłam — odpowiedziała zgodnie z prawdą Mama i przytuliła do siebie swoją nieznośną rodzinę.

Gdy wyszli z kuchni wzięła skrzydlaty samochodzik do ręki i uśmiechnęła się do niego, kręcąc z niedowierzaniem głową. Widziała, że już od dłuższego czasu potajemnie mrugał do niej światłami.