Telefon do Mikołaja

I.

Za siedmioma górami i siedmioma lasami było sobie nieduże miasteczko. Posiadało wiele ciekawych rzeczy wartych opisania, lecz najważniejsze było w nim bez wątpienia to, że mieszkała tam Agatka.

Agatka miała siedem lat, warkoczyki i była w bardzo złym humorze.

— Nie będę sprzątała, no bo nie! – mówiła mamie, gdy po kolacji mama prosiła ją o zebranie klocków z dywanu.

— Nie mam najmniejszego zamiaru! – odburkiwała tacie, gdy tata prosił ją o pomoc w rozpakowywaniu zakupów.

A nawet potrafiła się wyrażać całkiem brzydko, jak na przykład wtedy, gdy przychodziła babcia i chciała, żeby Agatka powycierała zmyte naczynia.

— Wcale nie jestem dużą dziewczynką, nie mam żadnego obowiązku i prędzej mi kaktus wyrośnie! – krzyczała w stronę kuchni, po czym zamykała się w swoim pokoju i rzucała po ścianie pluszowymi zabawkami.

Rodzina nie ukrywała, że była z Agatki coraz mniej zadowolona.

Najgorsze przyszło po wywiadówce.

— Agatko – powiedziała mama po powrocie smutnym, lecz stanowczym głosem. – Nie rozumiem, jak taka inteligentna i rozsądna dziewczynka mogła w tak krótkim czasie nazbierać aż tyle dwójek i uwag w dzienniczku? Myślałam, że będę z ciebie miała większą pociechę. Wygląda jednak na to, że postanowiłaś robić wszystko na przekór i nie widzę innego wyjścia niż … – mama zawahała się przez chwilę i ciężko westchnęła – … niż nie dzwonić w tym roku do świętego Mikołaja i nie prosić go o prezent dla ciebie. Chyba, że się, córeczko, poprawisz – zakończyła mama jeszcze ciężej wzdychając. I wyszła do kuchni.

Agatka nie wiedziała co o tym myśleć. Mama… chyba żartowała? Pewnie, że żartowała. Zaraz wróci i powie, że tak jej się tylko wyrwało, ze zmęczenia albo z niewyspania.

Agatka wpatrywała się w drzwi i czekała. Za ścianą w tym czasie rozległ się grymaśny płacz Weroniki.

Weronika! No oczywiście!  Znowu ta Weronika! – w Agatce wszystko się zagotowało.

Ten wstrętny dzieciak! Ta płaksa! Tyle już jej zabrała, a teraz…

Agatka ze złości kopnęła szmacianą Zuźkę i uderzyła pięścią w łóżko.

telefon 1

Najgorsze przyszło po wywiadówce.

— Agatko – powiedziała mama po powrocie smutnym, lecz stanowczym głosem. – Nie rozumiem, jak taka inteligentna i rozsądna dziewczynka mogła w tak krótkim czasie nazbierać aż tyle dwójek i uwag w dzienniczku? Myślałam, że będę z ciebie miała większą pociechę. Wygląda jednak na to, że postanowiłaś robić wszystko na przekór i nie widzę innego wyjścia niż … – mama zawahała się przez chwilę i ciężko westchnęła – … niż nie dzwonić w tym roku do świętego Mikołaja i nie prosić go o prezent dla ciebie. Chyba, że się, córeczko, poprawisz – zakończyła mama jeszcze ciężej wzdychając. I wyszła do kuchni.

Agatka nie wiedziała co o tym myśleć. Mama… chyba żartowała? Pewnie, że żartowała. Zaraz wróci i powie, że tak jej się tylko wyrwało, ze zmęczenia albo z niewyspania.

Agatka wpatrywała się w drzwi i czekała. Za ścianą w tym czasie rozległ się grymaśny płacz Weroniki.

Weronika! No oczywiście!  Znowu ta Weronika! – w Agatce wszystko się zagotowało.

Ten wstrętny dzieciak! Ta płaksa! Tyle już jej zabrała, a teraz…

Agatka ze złości kopnęła szmacianą Zuźkę i uderzyła pięścią w łóżko.

A właśnie, że nie! Agatka nie pozwoli, żeby ta głupia Weronika zabrała jej również prezent od Mikołaja! Jeżeli mama nie chce do Mikołaja zadzwonić to Agatka… Agatka zrobi to sama!

Tak jest! Że też od razu na to nie wpadła. Wystarczy przecież, że zmieni głos, na przykład owinie słuchawkę ręcznikiem i sama zamówi sobie prezent. Taki, że mamie, tacie, babci, i tej nieznośnej Weronice oczy wyjdą z orbit po prostu!

Mama wciąż uciszała Weronikę. Agatka na palcach zakradła się do stolika, gdzie stał telefon i ostrożnie zdjęła z niego książkę telefoniczną. Równie cicho, wycofała się z nią do swojego pokoju.

A właśnie, że nie! Agatka nie pozwoli, żeby ta głupia Weronika zabrała jej również prezent od Mikołaja! Jeżeli mama nie chce do Mikołaja zadzwonić to Agatka… Agatka zrobi to sama!

Tak jest! Że też od razu na to nie wpadła. Wystarczy przecież, że zmieni głos, na przykład owinie słuchawkę ręcznikiem i sama zamówi sobie prezent. Taki, że mamie, tacie, babci, i tej nieznośnej Weronice oczy wyjdą z orbit po prostu!

Mama wciąż uciszała Weronikę. Agatka na palcach zakradła się do stolika, gdzie stał telefon i ostrożnie zdjęła z niego książkę telefoniczną. Równie cicho, wycofała się z nią do swojego pokoju.

telefon 2

I proszę! Instynkt podpowiedział jej wyśmienicie: strona 203, stało czarno na białym: Święty Mikołaj, ulica Kościuszki 13 m. 2. Telefon 555-3390. Trzeba tylko było poczekać do następnego dnia, gdy mama wyjdzie z Weroniką po południu na spacer.

II.

Lekcje ciągnęły się w nieskończoność, Agatka ledwie na nich wysiedziała. Pani znowu wpisała jej dzisiaj uwagę do dzienniczka, ale kto by się tym przejmował. Tyle było do przemyślenia!

Agatka zastanawiała się, o co poprosi świętego Mikołaja, gdy już się z nim połączy. Żeby niczego nie zapomnieć sporządziła sobie na marginesie książki od przyrody listę życzeń.

Na pierwszym miejscu znalazł się oczywiście nowy rower —  srebrny, z podwójnym hamowaniem i światłami odblaskowymi. Do tego srebrny kask, też z odblaskami i rękawice, takie jakie widziała w telewizji u Lance’a Armstronga, który był mistrzem świata w wyścigach Tour de France. Dalej teleskop, przez który można oglądać gwiazdy i całe galaktyki, nową rybkę do akwarium i trampolinę. No i może jeszcze czapkę, taką jak ma Paulina, ze śmiesznymi rożkami zwisającymi na boki i zakończonymi małymi dzwoneczkami. Tu jednak lista się kończyła, bo właśnie wtedy przy ławce zatrzymała się pani i wpisała tę swoją uwagę.

Mama znowu zapyta dlaczego… Tata spojrzy z wyrzutem… Powiedzą babci…

Życie jest ciężkie, pomyślała Agatka ubierając kurtkę i buty. Schowała dzienniczek za kaloryferem w szkolnej szatni i popędziła do domu.

Gdy za mamą i Weroniką zatrzasnęły się drzwi, rzuciła się do telefonu. Z emocji aż zaschło w gardle.

Biiiip…odezwało się słuchawce. Biiiip. Nie ma takiego numeru.  Nie ma takiego…

Agatka jeszcze raz sprawdził książkę telefoniczną. Niestety, kolejne próby w liczbie dwudziestu siedmiu przyniosły dokładnie ten sam rezultat.

Metaliczny głos informował ją, że nie było takiego numeru.

Co robić, zastanawiała się Agatka. Srebrny rower i teleskop kołysały się nad jej głową tak nisko, że wydawało się, iż wystarczy tylko sięgnąć po nie ręką.

Było tylko jedno wyjście. Agatka schwyciła kurtkę i wybiegła z domu.

*  *  *

          Jeżeli dobrze zapamiętała, ulica Kościuszki znajdowała się po drugiej stronie miasta, koło kina. Trochę daleko i trzeba było dojechać tam autobusem, ale Agatka doskonale poradziła sobie z podróżą. Kupiła bilet za drobne, które mama dawała jej na pączka w szkolnym sklepiku, a przez całą drogę uważnie obserwowała migający świat za oknem, żeby nie przegapić przystanku.

telefon 3

Drzwi mieszkania nr 2 w starej kamienicy przy ulicy Kościuszki były szerokie, rzeźbione i posiadały staromodną mosiężną klamkę.

Agatka natychmiast nacisnęła dzwonek i … natychmiast tego pożałowała. Chyba to prawda, że była w gorącej wodzie kąpana, jak mówiła o niej babcia. Nagle uświadomiła sobie kilka rzeczy, o których zapomniała pomyśleć.

Po pierwsze, Święty Mikołaj to była jednak całkiem obca jej osoba. Jakby na to nie patrzeć, znała go jedynie z książek i z telewizji. Nie słyszała o nikim, kto by się podawał za jego osobistego znajomego!

A po drugie było wielce prawdopodobne, że Mikołaj i tak o wszystkim wie! O tym, że rzucała Zuźką o ścianę i co zrobiła dzisiaj z dzienniczkiem.

Co będzie, jeżeli tak jak mama, tata i reszta świata, Mikołaj też uzna, że Agatka naprawdę nie zasłużyła w tym roku na prezent? Taki wstyd! Babcia nie raz powtarzała, że Mikołaj doskonale się orientuje, które dzieci były grzeczne, a którym należy się jedynie kartka z upomnieniem, by poprawiły zachowanie i maniery.

Po plecach Agatki przebiegł dreszcz grozy. Oczami wyobraźni już widziała jak drzwi się otwierają, a stojący w nich, olbrzymi Mikołaj tak energicznie grozi jej palcem, aż czerwona czapka z pomponem podskakuje na burzy jego siwych loków.

telefon 4

Zrobiło jej się mokro w oczach i miała ochotę na ucieczkę, ale pech chciał, że dokładnie w tej chwili rzeźbione drzwi skrzypnęły.

— Słucham? – pojawił się w nich niewysoki starszy pan w kraciastej koszuli i czerwonym szaliku zakręconym wokół szyi.

Agatka miała w głowie mętlik, w sercu żal i zrobiło jej się wszystko jedno.

— Bo to jest niesprawiedliwe, ja powinnam dostać prezent, ja przecież się wcale nie zmieniłam, ja chcę być grzeczna i chcę słuchać rodziców i wcale nie chcę zbierać tych uwag w dzienniczku! –  wyrzucała z siebie słowa niczym karabin maszynowy, solidnie pociągając przy tym nosem. — Ale mnie nikt nie kocha, nikt na mnie nie zwraca uwagi! Liczy się tylko ona, Weronika. Wszyscy się zachwycają, jaka jest śliczna i wspaniała, nawet gdy płacze lub zrobi śmierdzącą kupę w pieluchę. Jak narysowałam wczoraj ogródek to mama ledwie na niego spojrzała.  Kiedyś każdy obrazek wieszała na lodówce!

Starszy pan podniósł brwi i wyglądał na mocno zdziwionego.

— Dziecko – przerwał jej w końcu. – O czym ty mówisz?

— Święty Mikołaj? – Agatka wytarła nos w rękaw kurtki.

— Tak, Mikołaj Święty. Ale co z tego?

— No … — Agatka już po raz drugi wytarła nos w rękaw. — Ja przyszłam wszystko wytłumaczyć. Ja zasługuję na prezent, ja naprawdę. Pan mnie musi wysłuchać! Można wejść?

Starszy pan znów uniósł do góry brwi, ale tym razem uczynił zapraszający gest do środka.

— Oczywiście, wejdź, ważnych spraw nie omawia się na klatce schodowej.

Kilka minut później siedzieli w pluszowych fotelach i pili gorące kakao, które podała im miła siwowłosa pani w okularach krzątająca się po domu.

Agatka uważnie rozglądała się po mieszkaniu, lecz, prawdę mówiąc, była rozczarowana. Na wieszaku w przedpokoju zamiast czerwonego płaszcza wisiała zwykła popielata kurtka, a zamiast czapki z pomponem zielony, męski kapelusz. Nigdzie też nie widziała śladów przygotowań do świąt. Na ilustracjach w książkach po domu świętego Mikołaja biegały skrzaty, piętrzyły się góry prezentów, które miały być zapakowane w kolorowe papiery i pudełka, jednym słowem — panował niezły bałagan. W tym mieszkaniu porządek był idealny i nawet zapachy się nie zgadzały. Zamiast słodkich woni cynamonu i ciastek z kuchni roznosił się znajomy aromat pomidorowej. Agatka poznałaby go na końcu świata, to była jej ulubiona potrawa.

telefon 5

Nad talerzem zupy, która smakowała jeszcze lepiej niż pachniała, Agatka opowiedziała gospodarzom o swoim zmartwieniu.

— Całkowicie się z tobą zgadzam! – powiedział starszy pan, gdy skończyła. — Wszystkiemu winna jest Weronika. Co za wstrętne dziecko! Powinna się co najmniej  sama myć. Mama z tatą mogliby wtedy oglądać razem z tobą bajki w telewizji.

— To niemożliwe – westchnęła Agatka. – Ona nie umie jeszcze siedzieć, ani trzymać w ręki myjki.

— W takim razie niech chociaż sama je! – wykrzyknęła z kolei starsza pani. — Mówiłaś, że gdy karmią ją rodzice zajmuje im to stanowczo za dużo czasu.

Agatka pokręciła głową.

— Też niemożliwe. Ona nie umie trzymać łyżeczki. Właściwie to umie tylko pić mleko. No a potem trzeba ją jeszcze ponosić, żeby się jej odbiło, inaczej może ją rozboleć brzuszek – wyjaśniła.

— No to niech sama wychodzi na spacery. To co najmniej godzina lud dwie dziennie więcej na to, by rodzice grali z tobą w grzybki i czytali ci książki – zawołał starszy pan.

Agatka popatrzyła na niego z rozczarowaniem.

— Przecież mówię.  Ona jeszcze nic nie umie. Jest taka malutka i niezaradna. Gdy się ją zostawi samą od razu zaczyna płakać.

— Hm, to faktycznie, znalazłaś się w kiepskim położeniu. Też bym się zbuntował, zbierał w szkole dwójki i brzydko zachowywał w domu – mówił z przejęciem starszy pan. – żeby nikt nie miał wątpliwości, jaka ta moja młodsza siostra jest okropna i jak jej nie cierpię!

— Nie, dlaczego… – Agatka poczuła, że jednak wcale nie chce, żeby ktokolwiek tak się o jej młodszej siostrze wyrażał. – Weronika nie jest taka okropna. Właściwie jest całkiem miła. Niedawno zaczęła się do mnie uśmiechać. Jest tylko jeszcze strasznie, strasznie malutka i mama z tatą mają z nią dużo roboty…

— Ale przez to, że są tak zajęci zapominają o tobie! – nie ustępował starszy pan. – A przy tym uważają, że jesteś wystarczająco duża i mądra, by to zrozumieć. Siedmioletnia dziewczynka wystarczająco duża i mądra, he-he! – Starszy pan nagle zaczął się śmiać.

Agatka poczuła się naprawdę obrażona.

— Jestem duża! – krzyknęła podnosząc się z krzesła. – Potrafię jeździć na rowerze, pływać i jak zechcę mogę mieć w szkole same szóstki.

— Tak? – starszy pan pogładził swoją siwą brodę. – To dlaczego tego nie zrobisz?

— Bo…bo… — Agatka nabrała powietrza i już miała odpowiedzieć, ale słowa uwięzły jej w gardle.

Przypomniała sobie maleńkie rączki Weroniki, zmartwione oczy taty, babcię z okularami zsuniętymi na brzeg nosa i panią w szkole kiwającą nad nią smutno głową. A ona stała naprzeciwko nich wszystkich z zaciśniętymi ustami, zmarszczonym ze złości nosem i specjalnie tupała nogami tak głośno, by mama, która mówiła, że się na chwilę położy, na pewno nie mogła zasnąć.

Jeżeli tatę i panią w szkole naprawdę martwiły jej złe stopnie? Babci naprawdę przydałaby się pomoc przy wycieraniu talerzy, a mamę naprawdę bolała głowa z niewyspania? Agatka budziła się czasami w środku nocy i wtedy słyszała wyraźnie, jak mama chodzi po sąsiednim pokoju i bez końcu nuci płaczącej Weronice ciche melodie.

Agatka poczuła wstyd i bardzo zapiekły ją uszy.  Musiała je natychmiast schłodzić zimną wodą, w przeciwnym razie, już to widziała, za chwilę będzie wyglądać jak pawian.

Zerwała się i pobiegła do łazienki. Prawie nacisnęła klamkę, gdy wtem usłyszała cieniutki jak dzwonek śmiech. Obejrzała się za siebie.  Głosik nie dochodził jednak z kuchni, ani z pokoju.  Wydobywał się ze staroświeckiej (jak większość rzeczy w tym mieszkaniu) szafy, która stała tuż obok.

telefon 6

Agatka dyskretnie zajrzała do środka i … oniemiała.

Zamiast palt i butów zobaczyła przed sobą ośnieżone choinki, renifera z dzwonkiem na szyi i gromadkę wesołych skrzatów z sankami, na których piętrzyły się góry prezentów.

— Coś pomyliłaś, kochanie – w tej samej chwili rozległ się za nią głos starszej pani.  Delikatne dłonie lekko pociągnęły ją za ramiona i popchnęły w kierunku łazienki. Oczom Agatki ukazało się niewielkie, schludne wnętrze o ciemnozielonych ścianach, czerwonej wannie i srebrnym zlewie z dwoma złotymi kranikami.

Wszystko stało się tak błyskawicznie, że Agatka nie miała pojęcia, czy faktycznie coś zobaczyła, czy ze zmęczenia i emocji po prostu coś się jej przywidziało.

— Odwieziemy ją do domu. Proszę się nie martwić. Tak, tak, wiem.  Srebrny rower i lunetę. Wszystko w porządku – przez szum wody usłyszała dzwonek telefonu i głos starszego pana.

A potem…

Potem nagle poczuła się bardzo senna. Miała głowę zrobioną z żelaza i poruszała się w zwolnionym tempie, jak sportowcy w telewizji, gdy kamera powtarza moment ich finiszu na mecie lub przelatywania nad poprzeczką w czasie skoków wzwyż. Tylko, że Agatce wydawało się przy tym, iż mknie przez ośnieżony las, słyszy głos dzwonka dyndającego

na szyi renifera, a wokół niej tańczą i śpiewają wesołe skrzaty w spiczastych czapeczkach i czerwonych trzewikach. Było to tym dziwniejsze, że grudzień mieli w tym roku wyjątkowo ciepły, tak mówili dorośli, i kiedy jechała autobusem na ulicę Kościuszki nic nie zapowiadało opadów deszczu, a co dopiero śniegu.

telefon 7

III.

— Jak podrośniesz to nauczę cię jeździć na rowerze. Ja, nikt inny, pamiętaj – powiedziała Agatka.

Mama trzymała na rękach malutką Weronikę, a Agatka z dumą pokazywała jej swój nowy, srebrny rower, który znalazła pod choinką.