Prowincjonalne święta

Mama twierdziła, że prowincja ma swoje zalety.  Życie upływa tu o wiele spokojniej, ludzie przystają na chodnikach, żeby ze sobą porozmawiać, a po ulicach nie jeździ tyle samochodów, więc jest nie tylko więcej ciszy, ale i świeżego powietrza.  Tata najbardziej kochał łąkę i jezioro, bo znajdowały się zaledwie kilkaset metrów za domem. A tata był zapalonym wędkarzem.

— Pomyślcie tylko – mówił do Tysi i mamy – ile czasu traciłbym na dojazd do jakiegoś jeziora, gdybyśmy mieszkali w wielkim mieście?

— A jeżeli przez to miasto przepływałaby rzeka? – pytała Tysia. – Wujek Tomek łowi ryby w Wiśle – dodawała.

Tysia jako jedyna w rodzinie miała wątpliwości, czy życie w małej miejscowości to taka frajda.  Dzieci w dużych miastach chodziły do kin i teatrów, do wspaniałych parków i do zoo, a na basen mogły się wybrać nawet zimą, bo baseny były tam kryte. W zeszłe wakacje Tysia spędziła tydzień u cioci w Warszawie i odtąd wielkie miasto kojarzyło się jej z niemal baśniową krainą, gdzie wszystko było o niebo lepsze i ciekawsze, i gdzie nawet najbardziej niemożliwe mogło się wydarzyć naprawdę.

A co niezwykłego mogło ją spotkać w maleńkiej miejscowości, którą znała jak własną kieszeń?  Nawet święta, choć Tysia bardzo je lubiła, straciły blask, odkąd obejrzała w telewizji świątecznie przystrojone warszawskie ulice. W jej miasteczku udekorowana była tylko jedna choinka na skwerku przy skrzyżowaniu głównych ulic. Lecz i tak nie żadnymi girlandami czy bombkami, a po prostu zwykłymi żarówkami pomalowanymi na różne kolory.

W tym roku wigilijna noc była wyjątkowo jasna. Tysia stała w oknie i przyglądała się znajomej okolicy. Było cicho i majestatycznie. Ziemia świeciła blaskiem skrzącego się śniegu, a bezchmurne niebo rozświetlał księżyc, tak wielki i pyzaty, że równie dobrze mógłby być srebrnym balonem na cienkiej nitce. Tysia zmrużyła oczy i wydało jej się nawet, że widzi tę nitkę i że przywiązana jest ona do dębu, który rósł tuż pod jej oknem. Gdy przetarła oczy nitka znikła, ale wtedy pojawiło się coś innego. Na samym czubku ostatniej gałęzi dębu siedział ptak i z głową złożoną na ramieniu kołysał się w rytm wiatru, który z lekka poruszał drzewem. Może nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, że ptak bardziej przypominał śpiącą na siedząco wiewiórkę niż ptaka. I że nawet błyszczał w kolorze wiewiórki – jak złoto.

Tysia otworzyła okno i wychyliła się nieco, żeby dokładniej obejrzeć dziwaczne zwierzątko. Nagle, ni z tego, ni z owego drzewo zakołysało się jak statek i wiewiórka ześlizgnęła się z gałęzi. Tysia nadstawiła ręce i złapała ją dosłownie w ostatnim momencie.

— Co się dzieje?  Co się dzieje? – przemówiło przestraszone stworzenie mrugając zaspanymi oczami.

Dziewczynka delikatnie postawiła je na podłodze i ze zdziwienia aż otworzyła buzię. Stał przed nią nie ptak, nie złota wiewiórka, ale najprawdziwszy w świecie aniołek z bardzo rozczochraną czuprynką. Był wielkości pluszowego misia.

— Gdzie ja jestem? –aniołek zmrużył oczy, ściągnął brwi i rozglądał się nerwowo dookoła. – To chyba nie jest niebo.

— Nie, to mój pokój – powiedziała Tysia. – Spałeś na drzewie za oknem.  Gdybym cię nie złapała, wiatr strąciłby cię prosto w zaspę.

— Na jakim drzewie? W jaką zaspę? – zdumiał się aniołek. – Przysnąłem na chmurze.  Przecież pamiętam. Skończyliśmy z Mikołajem rozwożenie prezentów, pożegnaliśmy się koło Bieguna Północnego i poleciałem do domu. Po drodze  poczułem się strasznie zmęczony i postanowiłem odpocząć. O, na tej właśnie chmurze! – zakończył i znów mrużąc oczy wskazał ręką na białe gałęzie dębu.

Tysia zachichotała i pokręciła głową.

— To właśnie jest to drzewo – powiedziała, kucając naprzeciwko swego gościa.

Aniołek znów zmrużył oczy, lecz tym razem uśmiechnął się od ucha do ucha.

— Ale masz piękne loki – gwizdnął z podziwem. – Jakie długie. Do samej ziemi. Byłby z ciebie pierwszorzędny anioł.

— Przecież ja mam proste włosy do ramion – odpowiedziała Tysia. –  Do ziemi to mam szlafrok. Granatowy. Wiesz, coś mi się zdaje, że ty nie najlepiej widzisz.  Mama też tak mrużyła oczy, aż lekarz powiedział, że powinna nosić okulary.

Usta aniołka w jednej chwili ściągnęły się w podkówkę i wydobyło się z nich smutne westchnienie.

— Tak – szepnął – zgadłaś. Ale błagam cię, nikomu nie mów! Wiesz, co się wtedy stanie? – w jego oczach pojawiły się malutkie złote łezki. – Nie będę mógł więcej pomagać Mikołajowi w przygotowaniach do świąt, ani jeździć z nim po świecie. Pozwolą mi co najwyżej śpiewać w chórze, w najlepszym wypadku co noc odwijać z kłębków włóczkę na sny. Ale już dziergać tych snów na drutach też mi nie pozwolą. Sama powiedz, co ja mam robić? – zakończył i pociągnął złotym nosem.

— Rzeczywiście, trudna sprawa — zgodziła się Tysia. – Tylko, że nie uda ci się tego ukrywać w nieskończoność. Mamie się nie udało. Karolinie, mojej przyjaciółce, też nie. Wydało się, gdy chciała czytać książkę do góry nogami. Ty też możesz kiedyś popełnić podobne głupstwo.

Usiedli oboje na dywanie i zaczęli się zastanawiać. Aniołek nadal pociągał nosem, ale Tysia już po chwili klasnęła w dłonie.

— Mam! Zaczekaj tu na mnie, a ja skoczę na strych! – rzuciła i wybiegła z pokoju.

Wróciła taszcząc przed sobą zakurzone pudło. Czegoś w nim przez chwilę szukała, wyjmowała ze środka klocki i grzechotki, aż wreszcie pokazała aniołkowi pluszowego niedźwiadka w ubranku i okularach.

— To moje stare zabawki. Tego misia tata wygrał kiedyś na zawodach wędkarskich. No i co o tym sądzisz?

Aniołek zmrużył oczy.

— Co o czym sądzę?

— No, o okularach. Chyba by na ciebie pasowały  – podpowiedziała dziewczynka i podsunęła aniołkowi niedźwiadka aż pod sam nos.

— Ja? W okularach? – przestraszył się aniołek. — To gorsze niż śpiewać w chórze! Gorsze niż odwijać kłębki! Jak ja się będę prezentował? A poza tym – zakończył już spokojniej – nam nie wolno przyjmować prezentów od ludzi.

Tysia jednak nie rezygnowała.

— A kto powiedział, że to jest prezent ode mnie?  To może być prezent — wskazała głową na pluszaka — od niego! Chyba nie masz nic przeciwko zabawkom? Pomyśl, jak się będziesz prezentował, gdy w końcu przestaniesz odróżniać sanki od renifera, a choinkę od kominka. No proszę cię, przymierz – zachęcała naburmuszonego aniołka — Jeśli ci się te okulary nie spodobają, to je zdejmiesz, a ja z powrotem odniosę je na strych.

Aniołek przez chwilę się dąsał, ale w końcu się poddał.

— W porządku. Przymierzam, ale od razu zdejmuję.  Żeby było jasne.

Tysia delikatnie włożyła mu na nos misiowe szkiełka w drucianych oprawkach. Skrzydlaty złotowłosek wyglądał w nich tak uroczo i dostojnie zarazem, że dziewczynka aż westchnęła z podziwu.

— No i jak? – zapytał aniołek.

— Otwórz oczy, to zobaczysz.

Aniołek podniósł powieki oczy i z wrażenia natychmiast je opuścił. Znów je uniósł i znów opuścił. Minęła dłuższa chwila, nim w końcu przestał mrugać i rozejrzał się po pokoju Tysi z niedowierzaniem.

— To … to nie do wiary! — wyszeptał zachwycony. —  Wszystko jest takie, takie … –szukał słów.

— Wyraźne?

— Właśnie! I takie piękne! Dziękuję ci! – aniołek zaczął latać po pokoju, jakby chciał się przyjrzeć wszystkiemu naraz i wszystko naraz zapamiętać.

W końcu podfrunął do okna.

– Cudownie, zupełnie jak w niebie! – zaśpiewał i … znieruchomiał. Coś sobie przypomniał. – Zaraz, przecież to właśnie dlatego twoje drzewo pomyliło mi się z chmurą — powiedział. — Mój wzrok nie miał tu nic do rzeczy. W wielkim mieście bez przerwy huczą autostrady, samoloty, fabryki. Z zamkniętymi oczami wiadomo, że droga do nieba jest w przeciwną stronę. A tutaj jest tak cicho i swojsko . Gwiazdy świecą tak jasno jak gdyby niebo wisiało tuż nad głową. Prawie można połaskotać księżyc za uchem.

Tysia podeszła okna i też przykleiła nos do szyby. Za białym dębem siedziały w białych czapkach krzaki bzu.  Za nimi dumnie wypinał pierś rząd białych żerdzi w płocie. Za płotem bielił się i skrzył dach domu sąsiadów, za nim między zaspami wiła się droga, a dalej, aż po horyzont rozpościerała się biała chusta pola, na której nie było ani jednego zagniecenia.

Po raz pierwszy od czasu wakacji Tysia pomyślała, że w tym krajobrazie jednak nie brakuje jej wieżowców ani neonów, ani skomplikowanej plątaniny ulic …

… i że w tym co mówią rodzice chyba jednak coś jest …

… i że proszę, w takim małym miasteczku, a przytrafiła jej się taka przygoda, tym bardziej niezwykła, że w dużym mieście byłaby zupełnie niemożliwa.  Sam aniołek tak powiedział …

Rano do pokoju na piętrze jak zwykle weszła mama, żeby obudzić córkę. Nie była zachwycona tym, co tam zastała.

— Tego tylko brakowało!– wołała już od progu. – Kto to widział, żeby otwierać okno w taki mróz?  I co tutaj robi to pudełko ze starymi zabawkami? Myślałam, że już się nie bawisz misiami – mama chodziła po pokoju robiąc ze wszystkim porządek. Nagle przystanęła i podniosła z podłogi małe, złote piórko.

— A to co? – spytała zaskoczona, lecz na jej twarzy nie było już zagniewania, tylko szeroki  uśmiech. —  Gdzieś już takie kiedyś widziałam. Dawno temu. To jakaś pamiątka?

— Taaaak – przytaknęła sennie Tysia – żebym nie zapomniała, że na prowincji też mogą się dziać całkiem ciekawe rzeczy.