Latające paputki

W połowie grudnia we wszystkich królestwach Baśniolandii jak co roku rozpoczęły się przygotowania do świąt Bożego Narodzenia.  W krainie Troliloli też, więc następca tronu, królewicz Trolilolek z zapałem przystąpił do robienia choinkowych ozdób. Jak każdy Trolilol był bardzo sumienny i pracowity, więc już pierwszego dnia zdążył zużyć dwieście rolek kolorowej bibuły, kosz wydmuszek oraz cztery kilogramy kleju. Przymocowywał guzik do płaszcza wycinankowego czarodzieja, gdy drzwi od jego komnaty rozwarły się z hukiem i wbiegła przez nie królewna Trolilusia, jego młodsza siostra.

— Musisz za mnie napisać list do Mikołaja, bo już wiem, co chcę dostać na Gwiazdkę! – piszczała radośnie Trolilusia, wymachując wielką pergaminową kartką i jeszcze większym piórem do pisania.

— Tylko, żeby to nie było nic z zakazanej kategorii, bo nie mam zamiaru marnować mojego cennego czasu. Pamiętaj, że zawsze należy się zastanowić czy Mikołaj rzeczywiście może ci podarować to, o czym marzysz – pouczył ją brat.

Trolilusia spojrzała na niego z oburzeniem.

— Nieprawda! – zawołała. – święty Mikołaj spełnia każde życzenie!

— Cha-cha! – złapał się za brzuch Trolilolek. – To pomyśl w takim razie, co by było, gdyby ktoś zażyczył sobie na przykład wycieczkę do fabryki zabawek? Przecież wiesz, że oprócz świętego Mikołaja mają tam wstęp tylko elfy, anioły i krasnoludki. Nawet reniferom zamyka się drzwi przed nosem. I nagle ktoś obcy miałby poznać wszystkie skrywane tam tajemnice?

Trolilusia zmarszczyła brwi i nadęła policzki — znak, że się nad czymś mocno zastanawiała.

— Nie wierzę – powiedziała w końcu. – Dlaczego ktoś chciałby jechać do fabryki zabawek, skoro wiadomo, że to święty Mikołaj przyjedzie do niego, a w dodatku z wymarzonym prezentem?

Trolilolek popatrzył na nią z politowaniem i machnął zrezygnowany ręką.

— Może jak podrośniesz i pójdziesz do szkoły, to coś zrozumiesz – stwierdził z przekąsem. — Ale – dodał jakby od niechcenia — jeśli chcesz, mogę ci to udowodnić już teraz.

Oczy Trolilusi zrobiły się trzy razy większe.

— Tak? A jak?

— Bardzo prosto. Ja też napiszę list do świętego Mikołaja i poproszę go właśnie o to, czego on mi na pewno nie podaruje.

— A o co go poprosisz? – dopytywała się królewna.

— Powiem ci, gdy tego nie dostanę – uciął Trolilolek.

Wyjął z rąk siostry kartkę i pióro, i zabrał się do pisania. Trolilusia zaglądała mu to przez jedno, to przez drugie ramię, ale że nie umiała jeszcze czytać niczego się nie dowiedziała.

— Nie zapomnij, żeby mój Miś Samomarsz miał złote uszy i prawdziwe, bijące serduszko – przypominała bratu co pięć sekund.

— Dobrze, dobrze – opędzał się od niej Trolilolek. – Ale lepiej by było, żebyś sobie poszła, bo jak mi tak trąbisz nad uchem, to wcale nie mogę się skupić.

Trolilusia wyszła obrażona z komnaty. Trolilolek dokończył pisanie listów i życie w zamku potoczyło się dalej swoim tradycyjnym, przedświątecznym trybem.

Nadszedł wigilijny wieczór. Przy stole w zamkowej jadalni zebrała się cała królewska rodzina:  król Trolilojzy, królowa Trolilunda, Trolilolek, Trolilusia oraz parę tysięcy służby i dworzan, gdyż w Trolilandii rodzinne święta obchodzono nadzwyczaj rodzinnie. Po kilku toastach oraz przełamaniu się opłatkiem wszyscy przystąpili do konsumowania wigilijnych smakowitości.

Tylko królewskie rodzeństwo nie przejawiało zainteresowania stołem i raz po raz tęsknie spoglądało w kierunku na wpół otwartych drzwi do Sali Niespodzianek. Tam, wysoka aż do sufitu stała choinka, a pod nią już pewnie leżały prezenty, bo święty Mikołaj zawsze przynosił je w czasie kolacji.

Gdy z talerzy znikło ostatnie danie, król Trolilojzy w końcu dał znak, że pora przenieść się do Sali Niespodzianek.  Dzieciom nie trzeba było tego dwa razy powtarzać.

— Miś Samomarsz! – wołała uradowana Trolilusia, wyjmując z niebieskiego pudełka dużą, pluszową maskotkę. – Ze złotymi uszami i bijącym serduszkiem!– szeptała i całowała zabawkę w czarny, skórzany nosek.

Trolilek rozpromienił się na widok nowej peleryny niewidki oraz akwarium z mówiącymi rybkami. Ściągał właśnie z choinki czekoladowego smoka, gdy spostrzegł, że już nie na podłodze, ale ukryty między gałązkami drzewka, leżał jeszcze jeden prezent podpisany jego imieniem. Był to złoty worek przewiązany czerwoną wstążką i zawierający parę ciepłych bamboszy. Na podeszwie każdego z nich widniał napis: „Latające paputki”.

— Poprosiłeś świętego Mikołaja o kapcie? – zachichotała Trolilusia. – To jest ten prezent, którego miałeś nie dostać? – prawie rozpłakała się ze śmiechu.

Trolilolek popatrzył na nią ze zniecierpliwieniem.

— Jak zwykle nic nie rozumiesz. To są latające kapcie, które mogą mnie zabrać do fabryki zabawek.

— Aaaa….– przypomniała sobie Trolilusia. Jej uwaga szybko jednak przeniosła się na coś innego. – A będzie ci potrzebny ten mieszek? – spytała, wskazując na złoty worek. — Bo mnie by się strasznie, strasznie przydał na koraliki i pierścionki!

Trolilolek przewrócił wymownie oczami, oddał siostrze worek i wspiął się na place, by zdjąć z choinki marcepanowego rycerza.

— Zaczekaj, tam w środku coś jeszcze jest – zawołała po chwili  Trolilusia. — Jakaś złota karteczka!

Ale brata już przy niej nie było. Z naręczem słodyczy i komiksem pt. „Opowieści ze świata ludzi”, siedział przy kominku w swojej komnacie i z wypiekami na twarzy pochłaniał nową lekturę. Tym razem to Trolilusia przewróciła oczami i westchnęła. Dosiadła konika na biegunach, wzięła na kolana Samomarsza i szepnęła mu do ucha:

— Widzisz? Miałam rację. W święta Bożego Narodzenia dzieci zawsze mają rację!

Późnym wieczorem, porządkując Salę Niespodzianek, jeden z lokai znalazł pod krzesłem zdeptaną, złotą karteczkę. Białym atramentem ktoś wypisał na niej równiutkim pismem: „Latające paputki.  Polecą wszędzie oprócz Bieguna Północnego.  Reklamacji nie uwzględnia się”.