Jak Święty Mikołaj wybierał się na emeryturę

Była wigilia Bożego Narodzenia.  W kominku wesoło goniły się ze sobą  pomarańczowe płomyki ognia, po całym domu roznosił się zapach świątecznego kompotu z suszonych owoców, a za oknem … Za oknem rozszalała się taka zamieć, że świat niczym zaczarowany zniknął za grubą zasłoną ze śniegu i dojrzeć, co się tam działo, było ze wszech miar  niemożliwe.

— No i proszę!  Proszę!  – grzmiał święty Mikołaj z głębi swego ulubionego zielonego fotela.  – Psa nie można wygonić z domu w taką pogodę, niedźwiedzie polarne rezygnują ze spacerów, ale Świętego Mikołaja nikomu nie szkoda! Nikomu nie przyjdzie do głowy, że jestem stary, zmęczony, a w dodatku mam odmrożony nos.

Elf Alojzy spojrzał na Mikołaja ze współczuciem i smutno pokiwał głową.

— Racja  – powiedział. — Może najwyższy czas pomyśleć o emeryturze?

Normalnie uwaga ta wystarczyła, by przypomnieć Mikołajowi jak bardzo, mimo wszelkich niewygód,  kocha on swoją pracę i jak jest jej oddany. W mgnieniu oka w zmęczonego staruszka wstępował nowy duch i w prawie nerwowej atmosferze zaczynały się przygotowania do podróży. Mikołaj ubierał się w swój czerwony płaszcz, ładował  na sanie worki z prezentami, zaprzęgał do nich Rudolfa i ani się Alojzy obejrzał, a już pędzili samym środkiem nieba w kierunku ludzkich osad.  Staruszek wyśpiewywał swoje ulubione „Ho-ho-ho!”, a Alojzy zacierał z radości ręce, że po raz kolejny udało mu się odwieść swego pracodawcę od bardzo niebezpiecznego pomysłu.

Ale dzisiaj nic takiego się nie wydarzyło. Zamiast zerwać się z fotela i rzucić się w kierunku szafy, Mikołaj ziewnął tylko i rzekł:

— Więc ty też jesteś tego zdania? Wspaniale!  Należy mi się odpoczynek po tylu pracowitych stuleciach jak nikomu na świecie!

Oczy Alojzego zrobiły się wielkie jak spodki od filiżanek.

–Ale szefie! – wyjąkał przerażony. – A prezenty?  Kto zajmie się prezentami?

— Ach, prezentami –przypomniał sobie Mikołaj. — Myślę, że ty się możesz nimi zająć, Alojzy. A raczej, dzięki tobie mogą się nimi zająć specjaliści. Bardzo mi się spodobało, gdy mi powiedziałeś, że przez internet można dzisiaj załatwić wszystko, nawet jeżeli się mieszka na Biegunie Północnym. Bądź więc tak miły, idź i skontaktuj się z jakimiś firmami przewozowymi.  Niech się tu zjawią, zabiorą paczki i dostarczą je adresatom.

Alojzy z wrażenia klapnął na podłogę i w takim stanie zastał go Rudolf, który przez nie domknięte drzwi wsunął do saloniku swój czerwony nos.

— Jedziemy? – zapytał – Robi się późno.

Alojzy otarł spływającą po policzku łzę.

— Nigdzie nie jedziemy! – wyszeptał ze ściśniętym gardłem. – Nigdzie! Od dzisiaj już nigdy nie pociągniesz złotych sanek i nigdy więcej nie przelecimy nad żadnym kominem.  Przechodzimy na emeryturę! – zakończył i rozszlochał się na dobre.

— No, Alojzy! – próbował go pocieszać Mikołaj. – Naprawdę, nie powinieneś tego aż tak przeżywać.  Pomyśl tylko jak cudownie będziemy od dzisiaj spędzać święta.  Zamiast fikać kozły na śliskich dachówkach będziemy sobie jak wszyscy inni siedzieć przy cieplutkim kominku, zajadać pyszności i śpiewać kolędy. Przyrządzimy sobie sałatkę ze śledzi i karpia w galarecie, i półmisek ziemniaczków, i barszczyk, i kapustkę z grzybkami…. Mniam! — Mikołaj mlasnął i z rozkoszą poklepał się po brzuchu. – Zobaczysz, spodoba ci się! No, a teraz już idź i załatw to, o co cię prosiłem.

Alojzy wciąż miał nieszczęśliwą minę, ale posłusznie wyszedł z salonu i poczłapał do pokoju na wieży, w którym znajdowało się biuro świętego Mikołaja. Tam usiadł przy starym, zabytkowym biurku, włączył komputer i wpatrując się w kolorowy ekran, zaczął coś pisać na klawiaturze.

Na dworze było jeszcze ciemno, gdy do uszu świętego Mikołaja zaczęły dolatywać dziwne odgłosy.  Były rytmiczne, miały metaliczne brzmienie i gdyby nie to, że w sypialni nikogo nie było, można by pomyśleć, iż przy łóżku świętego Mikołaja zjawiła się armia muzykantów uzbrojonych w łyżki i pokrywki od garnków. Staruszek wcale nie miał ochoty wstawać, więc nakrył głowę poduszką i zatkał palcami uszy. Ale wtedy hałas zrobił się jeszcze większy, aż w końcu stał się nie do zniesienia.

— Alooojzyyy!!! – ryknął święty Mikołaj wczołgując się pod łóżko. – Alojzy!  Co się tutaj dzieje?

Elf Alojzy wpadł do sypialni z rozwianym włosem i przerażeniem w oczach. Nic nie mówiąc wywlekł świętego Mikołaja z kryjówki i pociągnął za sobą w kierunku wyjściowych drzwi. Potem te drzwi otworzył, a potem … oczom staruszka ukazała się wielka góra prezentów. Wyglądała dokładnie tak samo jak poprzedniego wieczora, gdy razem z Alojzym i Rudolfem ustawił ją na wycieraczce. No, prawie tak samo, bo teraz na czubku miała grubą śniegową czapkę.

— Co to ma znaczyć? – jęknął Mikołaj łapiąc się za głowę. – Co to ma znaczyć?

Odpowiedziało mu gwizdanie wiatru.  Zawadiacki wiatr lekko trącił górę swoim małym palcem i prezenty runęły do środka, przysypując, co tylko się dało. Wiatr świsnął ponownie i drzwi się zatrzasnęły.

— Nie rozumiem!  – sapał Mikołaj, gdy już udało się mu wydostać spod sterty pudeł i wstążek.– Dlaczego te prezenty wciąż tutaj są?

Elf Alojzy nie umiał na to pytanie odpowiedzieć, bo sam się nad nim głowił.  Dodatkowo głowił się nad tym, jak wielki może być guz, który wyrósł mu na czole po stłuczce z bębenkiem. Ciszę przerwał dopiero stukot kopytek na schodach.  To Rudolf zbiegał z góry wymachując jakąś kartką.

— Przyszedł faks – wysapał, zatrzymując się przed Mikołajem.

Staruszek przebiegł oczami po kartce.

— Przeczytaj to proszę– zwrócił się do Alojzego. — Z tego wszystkiego zgubiłem okulary.

— Z przykrością zawiadamiamy — zaczął Alojzy – że odbiór paczek jest niemożliwy. Z powodu zamieci nie startują samoloty, a wszystkie statki utknęły w krze. Przy okazji wyjaśniamy, że nasza firma nie ponosi odpowiedzialności za ogólnoświatowy protest dzieci, które stukają łyżkami w pokrywki, bo nie doczekały się prezentów.  Z poważaniem Jan Przewoźnikiewicz i Synowie sp.o.o. – dokończył Alojzy.  Dolna warga zaczęła mu się niebezpiecznie wykrzywiać. – To co my teraz zrobimy? – jęknął i rozpłakał się na dobre.

— Jak to co? Ruszamy! Natychmiast! – zawołał święty Mikołaj — Jeżeli nie damy dzieciom prezentów, to gotowe stukać w te pokrywki do końca świata, aż zupełnie ogłuchniemy!  W drogę!

*  *  *

— Dokąd? – zapytał Alojzy wyrastając przy zielonym fotelu, z którego jeszcze przed chwilą rozlegało się głośne chrapanie, a teraz dochodziły gromkie pokrzykiwania.

Z kępą niedojedzonego siana w pysku koło fotela pojawił się również Rudolf.

— Na wszystkie choinki świata! – niecierpliwił się Mikołaj — Dlaczego tak stoicie?  Co się z wami dzieje?  To fakt, jesteśmy spóźnieni z prezentami o całą noc, ale przeprosimy dzieci i obiecamy, że to się więcej nie powtórzy.  Niech one jak najszybciej przestaną bić w te pokrywki, bo już głowa mi pęka! Ruszamy! W tej chwili!

Alojzy i Rudolf nigdzie się nie ruszyli, za to z zaciekawieniem przyglądali się swemu pracodawcy, który w pośpiechu wbijał prawy but na lewą stopę, a obie nogi w tę samą nogawkę czerwonych spodni.

— Nie jesteśmy spóźnieni – powiedział w końcu Alojzy  – Mamy już, co prawda, Wigilię, ale to dopiero wczesne popołudnie. Do wieczora jeszcze bardzo daleko.  A poza tym  –Alojzy przyłożył rękę do ucha – jeżeli o mnie chodzi, to słyszę tylko jak pada coraz gęstszy śnieg.

–Yhy – przytaknął Rudolf głośno przełykając siano

Mikołaj, który zdołał już ulokować właściwy but na właściwej stopie i tylko po jednej nodze w nogawce, przestał zapinać guziki. I on przez chwilę trwał w milczeniu, nasłuchując.

— Rzeczywiście – powiedział ze zdumieniem. – Hałas zniknął.

Kręcąc z niedowierzaniem głową pobiegł do przedpokoju. Ale tam też było cicho i panował wzorowy porządek. Ani jednego pudełka z kolorową wstążeczką. Gdy wzrok staruszka spoczął w końcu na zegarze, wychyliła się z niego kukułka na sprężynce i zawołała dwukrotnie: „ku-ku ku-ku!”

–A więc to tak! – roześmiał się staruszek. – A niech mnie! Co za ulga! Słowo daję! W takim razie, skoro wszystko w porządku, chyba pójdę na spacer i rozruszam stare kości. Powinienem bardziej dbać o kondycję. Przede mną jeszcze sporo lat pracy! – zakończył i ruszył w kierunku wyjściowych drzwi.

— I nie będzie się szef wybierał w tym roku na emeryturę? – chciał wiedzieć Alojzy.

— O, nie! – pośpiesznie odparł Mikołaj – To by się mogło bardzo źle skończyć. Nawet sobie nie wyobrażacie jak bardzo– pogroził im palcem i na dobre zniknął między ośnieżonymi choinkami w ogrodzie.

Elf Alojzy popatrzył na Rudolfa, Rudolf na Alojzego i obaj ryknęli śmiechem. Poobiednie drzemki potrafią zdziałać cuda i pewnie byłoby rozsądnie, gdyby oni też udali się na krótki odpoczynek. Czekała ich przecież długa i pracowita noc, w czasie której nikt i nic nie byłoby w stanie ich zastąpić.